Minęło już dobrych kilka dni od naszego powrotu. Porządkujemy przywiezione materiały (i nasze głowy) i zastanawiamy się, w jaki sposób opisać to wszystko, co widzieliśmy. I doszliśmy do wniosku, że najlepiej będzie zacząć od… podsumowania.

Moglibyśmy zacząć od posta z jakiegoś konkretnego miejsca i pomalutku opowiadać Wam o kolejnych fascynujących dniach, które przeżyliśmy, z których każdy był wyjątkowy. Postanowiliśmy jednak napisać ogólnie o całości, żeby pokazać Wam, jak to wyglądało w skali makro.

Relację dzień po dniu z wyjazdu przeczytacie tutaj.

Garść statystyk

Wspomnienia: bezcenne (a za wszystko inne wcale nie zapłacisz kartą Mastercard, ale o tym innym razem)

No to jak geekowa była #AmerykaDlaGeeka?

Wyszła bardzo geekowa! Jesteśmy z tego mega-zadowoleni. Sami zobaczcie, jakie fajne miejsca udało nam się odwiedzić. O większości z nich będziemy pisać więcej, więc jeśli jakieś zainteresuje Was szczególnie, dajcie znać w komentarzach!

Plan filmowy serialu The Big Bang Theory, Los Angeles

Pierwsze miejsce do odwiedzenia w Los Angeles? Studio Filmowe Warner Brothers, w którym można zobaczyć plan zdjęciowy naszego ukochanego i ponadczasowego serialu Przyjaciele. W dodatku można zrobić sobie tam zdjęcie na słynnej kanapie z kawiarni Central Perk z tego serialu! Dla nas to punkt obowiązkowy. Przyjeżdżamy do studia, idziemy do kasy kupić bilety i co? Plan zdjęciowy Przyjaciół jest w remoncie. Tak, w remoncie! Jak my gdzieś jedziemy, to zawsze coś remontują. Na twarzach wymalowały się nam małe podkówki, ale nic nie mogliśmy na to poradzić i postanowiliśmy pomimo to, wyciągnąć z tej wycieczki co się da. I czekała na nas niespodzianka: w przerwie przed początkiem nagrywania kolejnego sezonu weszliśmy na plan zdjęciowy serialu The Big Bang Theory (co w kiepskim polskim tłumaczeniu brzmi Teoria Wielkiego Podrywu)! TBBT to serial opowiadający o 4 naukowcach: fizyku teoretycznym, fizyku eksperymentalnym, inżynierze lotnictwa i astrofizyku. Każda z tych postaci na swój charakterystyczny sposób pokazuje jak wygląda i zachowuje się nieprzystosowany społecznie prawdziwy geek. Dla nas to doskonale znana tematyka (także z doświadczenia 😉 ) i serial bawi nas do łez. Polecamy każdemu, kto jest lub ma do czynienia z geekami, czy po prostu umysłami technicznymi lub ścisłymi. Na planie nie wolno było robić żadnych zdjęć, ale nasza przewodniczka po studiu okazała się taką samą fanką serialu, jak my i mamy dla Was kilka opowieści prosto z TBBT – do przeczytania w poście z Los Angeles!

Musee Mecanique, czyli Muzeum Automatów do Gier, San Francisco

Przeczytałam o tym muzeum w przewodniku, bo było na trasie naszego spaceru po San Francisco i… stwierdziłam, że to chyba nic ciekawego. Błąd! I tak tam trafiliśmy (przypadkiem, przysięgam!) i okazało się być jednym z fajniejszych miejsc w SF! Dziesiątki automatów do gier, cymbergajów, wyświetlaczy zdjęć (także dla dorosłych 😉 ), strzelanki, zręcznościówki, sportowe, wyścigi i czego dusza zapragnie. Maszyny pochodzą nawet z XIX w. (!) i wszystkie działają (!!). Wejście za darmo, a ile przegracie na automatach to już Wasz wybór.

Cable Car Museum, czyli centrum dowodzenia tramwajami linowymi w San Francisco

Po San Francisco jeżdżą tramwaje linowe (ang. cable cars) – genialny środek transportu w mieście takim jak SF, które położone jest na niezliczonych wzniesieniach. Spacer po mieście to istne wyzwanie – albo idzie się w górę, albo w dół, albo stoi się na skrzyżowaniu (jedyne miejsca, które są płaskie to w zasadzie tylko skrzyżowania). Przejechanie kilku przecznic tramwajem to wybawienie dla Waszych stóp. Co jest w nich takiego szczególnego? Poruszają się na zasadzie „przyczepiania” się do liny umieszczonej w jezdni! W SF są trzy linie tramwajów liniowych, a całość napędzana i sterowana jest z jednego miejsca, obok którego znajduje się muzeum. Można w nim zobaczyć mechanizmy napędowe wszystkich linii na żywo w ruchu i poznać zasadę ich działania. Bardzo ciekawe i w dodatku za darmo!

Więzienie Alcatraz, San Francisco

Miejsce – legenda. Wielu próbowało z niego uciec, nie ma pewności, co do tego, czy komukolwiek się udało. Po Eastern State Penitentiary w Filadelfii to drugie z (trzech) więzień, w których przebywał Al Capone.

Alcatraz

Alcatraz

Muzeum Historii Komputerów, Mountain View, Dolina Krzemowa

No tego miejsca po prostu nie mogliśmy odpuścić. Wyjeżdżając z San Francisco w stronę Yosemite postanowiliśmy przejechać przez Dolinę Krzemową i zatrzymać w się w Muzeum Historii Komputerów. Można tu zobaczyć pierwszy dysk twardy, pierwszego Macintosha, mniej i bardziej udane projekty robotów, a także… komputer przeznaczony dla gospodyń domowych!

Badwater Basin – największa depresja i najgorętsze miejsce w USA, Dolina Śmierci

Przyznaję, że mieliśmy małego cykora przed jazdą przez Dolinę Śmierci. Przede wszystkim dlatego, że mieliśmy być tam w połowie czerwca, czyli wtedy, kiedy jest tam najbardziej gorąco. Specjalnie ze względu na ten punkt trasy wypożyczyliśmy samochód w jasnym kolorze (w celu uniknięcia nadmiernego przegrzewania). W końcu mieliśmy jechać do miejsca, w którym zanontowano najwyższą temperaturę powietrza na świecie: ponad 56 st. C. ! Byliśmy tam przed 10 rano i było niecałe 45 st. C., czyli w sumie… hmmm, chłodno? I zero wiatru. To najwyższe temperatury jakich mieliśmy okazję do tej pory doświadczyć i jest to przeżycie samo w sobie. A Dolina Śmierci działa na zasadzie gigantycznego piekarnika – więcej możecie przeczytać w poście z Doliny Śmierci.

General Sherman, największe objętościowo drzewo na świecie, Park Narodowy Sekwoi

Tym razem odpuściliśmy Park Narodowy Redwood (w którym są najwyższe drzewa na świecie), bo na trasie mieliśmy Park Narodowy Sekwoi, w którym drzewa są największe (w sensie objętościowym). Wśród nich najważniejszy to Generał Sherman – to największy przedstawiciel swojego gatunku, ma 84 m wysokości i pień o średnicy 8 metrów !! Wśród takich drzew człowiek czuje się jak krasnoludek, serio. Więcej o sekwojach przeczytacie w poście z Parku Narodowego Sekwoi.

High Roller – największe młyńskie koło na świecie, Las Vegas

Las Vegas – stolica kiczu i przesady w każdym calu, ale ma swój urok. Niedawno dorobiło się kolejnej atrakcji – najwyższego (oczywiście) koła młyńskiego na świecie. Wjechaliśmy na górę już po zmroku, dzięki czemu mogliśmy podziwiać Vegas w pełnej oświetlonej okazałości. Po więcej atmosfery Miasta Grzechu zapraszamy do tekstu z Las Vegas.

Tama Hoovera, na granicy Nevady i Arizony

Bardzo znana, bardzo łatwo dostępna, bo znajdująca się na trasie z Las Vegas do Wielkiego Kanionu. Nie mogło jej zabraknąć także na naszej trasie. Pogoda była zdecydowanie przeciwko nam, bo było tam bardziej gorąco niż w Dolinie Śmierci (powyżej 45 st. C.) i do tego wiał straszny wiatr. Czuliśmy się jak w piekarniku z termoobiegiem. Sama tama zrobiła na nas wrażenie, ale jak się potem okazało wypada blado na tle innych tam, które widzieliśmy (patrz: Grand Coulee kilka akapitów niżej). Więcej w tekście o amerykańskich zaporach.

Hoover Dam

Tama Hoovera

Przejazd odcinkiem Route 66, czyli drogi – legendy

Sam przejazd śladami Route 66 z Chicago do Santa Monica to mogłaby być osobna wyprawa (jej realizację zostawiamy sobie na przyszłość). Chcieliśmy przejechać słynną „sześćdziesiątką szóstką” chociaż kawałek. Dało się to fajnie zrealizować pomiędzy Kingman a Seligman w Arizonie, gdzie zamiast jechać nudną międzystanową autostradą odbiliśmy na Peach Springs (które podobno było inspiracją dla miasteczka Chłodnica Górska z filmu Auta). To pozwoliło nam zasmakować niezbyt często uczęszczanej Route 66 w pełnej swojej okazałości. Na tym fragmencie wzdłuż całej trasy ciągną się tory kolejowe. Podczas robienia zdjęć zostaliśmy sympatycznie (a przynajmniej tak nam się wydaje) obtrąbieni przez maszynistę mijającego nas pociągu towarowego. Droga jest trochę opuszczona, pod wpływem turystów gdzieniegdzie się odradza.  Na sam koniec w miejscowości Seligman zjedliśmy najlepsze burgery w trakcie całej podróży! Więcej o samej trasie, a także dużo inspiracji książkowo-filmowo-muzycznych przeczytacie w poście z Route 66.

Tama Glen Canyon, przy jeziorze Powell, Page

Druga z trzech amerykańskich tam na trasie. Szkoda, że nie załapaliśmy się na wycieczkę, bo przyjechaliśmy tam dopiero wieczorem. Ale przynajmniej na spokojnie i bez ludzi można było ją podziwiać z mostu. To druga z tam w tekście o amerykańskich zaporach.

Dolina Monumentów: John Wayne, W krzywym zwierciadle i punkt, w którym zawrócił Forrest Gump

Niezwykła scenografia filmowa i trasa off-road? Tak wygląda wizyta w Dolinie Monumentów. Zawsze wydawało mi się, że monumenty można oglądać tylko z wyasfaltowanej trasy przecinającej rezerwat Indian, a tymczasem okazało się, że można do nich całkiem blisko podjechać! Cena: 20 USD + kilka kilo pomarańczowego pyłu na samochodzie i jego pasażerach. Więcej przeczytacie w poście z Doliny Monumentów.

Odszukanie betonowej strzałki będącej elementem lotniczego systemu nawigacyjnego sprzed II Wojny Światowej, okolice Salt Lake City

Ha, to jeden z punktów, z których jestem bardzo dumna! Odnaleźliśmy element amerykańskiego lotniczego systemu nawigacyjnego – pierwszego tego typu systemu na świecie, który działał jeszcze przed rozpowszechnieniem się radia! Mamy dla Was niezłą historię i fajny materiał z tym związany.

concrete arrow

Betonowa strzałka

Sejsmograf i trzęsienie ziemi w Japonii

Na trasie z Yellowstone do Glacier zatrzymaliśmy przy jeziorze Earthquake, które powstało wskutek trzęsienia ziemi. Historia jego powstania jest materiał na osobny post, ale tutaj wspomnę o sejsmografie znajdującym się w punkcie informacyjnym przy tym jeziorze, który rejestruje wszystkie trzęsienia ziemi powyżej 5.5 stopnia w skali Richtera na świecie. Dzień wcześniej zarejestrowano tam trzęsienie z Japonii (oddalonej o ponad 8500 km!) o sile 6.3.

Miracle of America Museum, czyli Muzeum Cudów Ameryki, Polson, Montana

To Ameryka w starym, dobrym stylu. Przydrożne muzeum pełne przeróżnych niezwykłości związanych z Ameryką. To takie muzeum rozmaitości składające się z jednego głównego budynku i 40 (!) mniejszych pomieszczeń. Prowadzone przez pasjonatów – kolekcjonerów gromadzących eksponaty od 60 lat. Na pierwszy rzut oka wygląda na olbrzymią rupieciarnię, ale czy na pewno…?

Tama Grand Coulee, stan Waszyngton

O tamie Hoovera pod Las Vegas wielu słyszało, a kto słyszał o Grand Coulee? My też nie. Aż do czasu, kiedy wyszperałam ją w przewodniku dzień przed tym, jak mieliśmy obok niej przejeżdżać. Nadkładając jakieś 100 km w stosunku do pierwotnej trasy znaleźliśmy się obok największej konstrukcji betonowej i jednocześnie największego wytwórcy energii elektrycznej w USA. Grand Coulee jest 4 razy większa niż tama Hoovera. Rozumiecie już, że po prostu nie mogliśmy jej pominąć? Niestety turystyka tamowa idzie nam zdecydowanie gorzej niż turystyka więzienna i napotkaliśmy pewne problemy z jej zwiedzaniem, ale to dłuższa historia i przeczytacie ją w tekście o amerykańskich tamach.

Tama Grand Coulee

Tama Grand Coulee

Roslyn, miasteczko grające Cicily – miejsce akcji Przystanku Alaska

Gdyby nie cynk od Kasi w ogóle nie wiedzielibyśmy o tym miejscu! Roslyn wygląda dokładnie tak jak w Przystanku Alaska! Zaczęliśmy oglądać ten serial od pierwszego sezonu krótko przed wyjazdem i zdążyliśmy obejrzeć tylko kilka odcinków. Po powrocie ten serial już nigdy nie będzie taki sam! Swoją drogą świetnie się go ogląda – polecamy. Więcej przeczytacie w tekście o „Przystanku Alaska”.

North Bend, czyli Twin Peaks

Ten punkt na trasie pojawił się od razu po tym jak zdecydowaliśmy, że wracamy z Seattle. Przemek jako wielki fan Twin Peaks wpisał go na listę wielkimi literami i zrobił porządny research przedwyjazdowy, gdzie i czego dokładnie mamy szukać. Uzbrojeni w koordynaty GPS pół dnia eksplorowaliśmy okolicę i opłacało się: hotel Great Northern, wodospad, most kolejowy, budynek szeryfa – checked! Więcej o tym jak było przeczytacie w klimatycznym tekście Przemka wprost z Twin Peaks.

Future of Flight, czyli fabryka Boeinga, Everett, Seattle

Już prawie myśleliśmy, że będziemy musieli zrezygnować z wycieczki po fabryce Boeinga, bo to było jedyne miejsce, gdzie nie mieliśmy rezerwacji i jak na złość zabrakło biletów! Pokombinowaliśmy i przyjechaliśmy następnego dnia (w dniu lotu powrotnego do Polski!) od samego rana. I nie żałujemy! 90-minutowa wycieczka po hali, 3 linie produkcyjne, dziesiątki samolotów, cudo! A swoją drogą hala produkcyjna Boeinga to największy kubaturowo budynek na świecie, wiedzieliście o tym?

Przemyślenia

Trasa była długa i napakowana atrakcjami. Uwierzcie mi, setki razy zastanawiałam się, czy nie jest zbyt przesadzona, za długa, za skomplikowana. I nie była 🙂 Oczywiście można ją zrealizować w 1,5, a nawet 3 miesiące zamiast 3,5 tygodnia, ale jest spokojnie do zrealizowania w 3,5 tygodnia. Jasne, że chciałabym tam spędzić 3 miesiące, albo i dłużej, ale trzeba sobie radzić z tym, co się ma, czyli z 26 dniami urlopu. Po drodze musieliśmy z wielu rzeczy rezygnować, ale teraz wiemy, gdzie podobało nam się najbardziej i gdzie warto wrócić, żeby eksplorować dalej.

Planując ten wyjazd bardzo zależało mi na uwzględnieniu Yellowstone, bo ten park jest położony daleko od wszystkiego i po prostu z każdego innego ciekawego miejsca jedzie się do niego przynajmniej kilka-kilkanaście godzin. Punkty znajdujące się pomiędzy Arches a Seattle pojawiły się w planie po tym, jak znalazł się w nim właśnie Yellowstone.

Co podobało nam się najbardziej? Odpowiedź na to pytanie jest baaardzo trudna. Zachód USA zachwycił nas bez reszty, natura i przyroda zrobiła na nas wielkie wrażenie. Świetna w tej trasie jest jej różnorodność. Od wielkich miast po totalne głusze, w których doskonale widać gwiazdy. Od gorących pustyni po lodowce. Ekstremalnie gorąco, a potem zimno. Noclegi pod namiotem i na 20. piętrze hotelu w centrum Las Vegas. Od zieleni olbrzymich lasów po suche pustkowia. Te zmieniające się krajobrazy, nowe doświadczenia każdego dnia, widoki, smaki, zapachy.

Warto było? Zdecydowanie warto.  Zrobiłabym drugi raz dokładnie to samo. Tylko śpiwory bym cieplejsze zabrała, lepszy mikrofon do GoPro i zaklepałabym wycieczkę do fabryki Boeinga wcześniej. Poza tym nieskromnie przyznam, że plan był doskonały. I wszystko się udało, serio. Sama sobie postawiłam poprzeczkę tak wysoko, że boję się, jak będzie wyglądał nasz kolejny wyjazd.

A wiecie, co jest wisienką na torcie? Jak w samolocie powrotnym do domu po 3,5 tygodnia tułaczki mąż Was pyta kiedy i dokąd jedziecie następnym razem.

A na deser…

Już przed wyjazdem wiedzieliśmy, że przywieziemy oprócz tony zdjęć, trochę materiału filmowego. Oprócz ujęć z poszczególnych odwiedzanych przez nas miejsc chcieliśmy nagrać coś, co będzie krótkie, dynamiczne i przekrojowo pokaże Amerykę Dla Geeka. Przemek wymyślił, Magda zmontowała i efekt możecie obejrzeć poniżej. Jak Wam się podoba?

Dla wytrwałych i cierpliwych: w filmie zaszyta jest ukryta wiadomość! Komuś udało się ją odnaleźć?