Relacja z naszej trasy po Zachodzie USA NA ŻYWO!

ameryka_dla_geeka
Aktualna lokalizacja: Warszawa
Ostatnia aktualizacja: 29 czerwca 2015
Postanowiliśmy na bieżąco informować Was gdzie aktualnie jesteśmy i co robimy podczas naszej wyprawy #AmerykaDlaGeeka. Sami lubimy czytać takie relacje u innych i mamy nadzieję, że Wam spodoba się nasza! Tego posta będziemy aktualizować w miarę możliwości na bieżąco, więc zaglądajcie często! Najnowsze wiadomości na końcu posta. Zapraszamy!

Wyprawa #AmerykaDlaGeeka została zakończona z sukcesem – wróciliśmy już do Polski. Co więcej – wszystko odbyło się zgodnie z założonym planem – sami nie możemy w to uwierzyć! Poniższego posta pisaliśmy w trakcie podróży – to krótka relacja chronologiczna z tego gdzie akurat byliśmy. Pozostawiamy go w obecnej formie – posłuży jako spis treści do kolejnych postów z tej podróży. Miłego czytania!

PS a o tym jak geekowa była Ameryka Dla Geeka przeczytacie tutaj.

4 czerwca – czas start!

Lądujemy w LA po 11h (!) lotu z Londynu (+3h lotu z Warszawy do Londynu). To był najdłuższy lot do tej pory i muszę przyznać, że to straaaasznie długo i męcząco, ale da się przeżyć. Z Londynu lecieliśmy obecnie największym samolotem pasażerskim: Airbusem A380, który ma dwa piętra i zabiera na pokład prawie 500 osób. Byliśmy całkiem podekscytowani tym faktem, ale siedząc w środkowych rzędach na górnym pokładzie różnica w stosunku do innych samolotów nie jest wielka. Jest ciszej i leci się bardzo gładko. No i pasażerowie wsiadają do samolotu 3 wejściami: dwoma na dolny i jednym od razu na górny pokład. Maszyna jest naprawdę olbrzymia.

Po przylocie odbieramy zarezerwowany samochód. Okazuje się, że tak jak chcieliśmy czeka na nas czarny Ford Mustang cabrio – to takie nasze małe szaleństwo, urodzinowy prezent dla Przemka.

Mustang

Mustangiem przez świat

5 czerwca – Los Angeles

W Los Angeles jesteśmy tylko jeden pełny dzień, więc wstajemy wcześnie rano i ruszamy!

Zaczynamy od wizyty w Warner Brothers Studios, gdzie udaje nam się wejść na plan The Big Bang Theory!! Mój wewnętrzny geek jest ukontentowany i w zasadzie mogłabym już wrócić do domu. No dobra, żartowałam. Ale czy może być bardziej idealny początek wyjazdu pod tytułem Ameryka Dla Geeka? Nie sądzę.

Następnie fotografujemy symbol LA, czyli znak Hollywood (który z resztą widać z okna naszego pokoju hotelowego, sesese) i jedziemy na najsłynniejszy amerykański chodnik: Walk of Fame. Zjadamy późny lunch i zahaczamy o Walmart, gdzie dokupujemy brakujący sprzęt kampingowy. Zachód słońca oglądamy na plaży w Venice, gdzie spotykamy się z kolegą Przemka, Bartkiem i jego żoną Agą, którzy obecnie tu mieszkają.

Znak Hollywood

Znak Hollywood

6-7 czerwca – Pacific Coast Highway 1

Pakujemy cały nasz inwentarz do Mustanga (który swoją drogą został nazwany Koniem Rafałem –  to imię wygrało z Pegazem) i ruszamy w trasę – jedziemy bardzo malowniczą trasą numer 1 wzdłuż zachodniego wybrzeża USA. Cel: San Francisco!

Zaczynamy od Santa Monica – spacerujemy po molo, gdzie kończy się (lub zaczyna – zależy jak na to patrzeć) słynna Route 66. Zatrzymujemy się w Santa Barbara, w cieniu wysokich palm rosnących przy promenadzie spacerujmy wzdłuż wybrzeża. W Pismo Beach zupełnie przypadkowo obserwujemy stado wielorybów (!), które akurat pływa w pobliżu mola. Wieczorem docieramy na nasz pierwszy na trasie camping – w pobliżu Morro Bay. I rozbijamy namiot dosłownie kilka kroków od takiej plaży:

Morro Rock

Morro Rock – tuż obok naszego namiotu

Rano jedziemy dalej i wjeżdżamy do Big Sur: najpiękniejszej częsci Hwy 1. Na początek stajemy w Point Piedras Blancas, gdzie na plaży wyleguje się… stado słoni morskich! Obserwacja tych wielkich zwierząt w ich naturalnym środowisku jest niesamowita. Jadąc Big Sur wysiadamy co chwilę z auta, żeby robić zdjęcia w punktach widokowych, przez co jazda idzie nam bardzo wolno. Na dłużej zatrzymujemy się w Julia Pfeiffer State Park, w którym znajduje się wodospad wypływający wprost na plażę w niewielkiej zatoce. Wygląda to tak pięknie, że zaniemówiliśmy z wrażenia. Zajeżdżamy też na plażę Pfeiffer Beach, na której znajdują się naturalne łuki skalne, w których rozbijają się fale oceanu. Istne cuda!

Pacific Coast Highway

Wieczorem dojeżdżamy do San Francisco!

8-10 czerwca: San Francisco i Dolina Krzemowa

Dzieje się tak dużo i jesteśmy wieczorami tak zmęczeni, że nie ma kiedy napisać relacji. Na początek płyniemy na Alcatraz – zwiedzamy słynne więzienie (nasze drugie w USA po Eastern State – niedługo zaczniemy uprawiać nowy typ podróżowania: turystyka więzienna). Na Pier 39 jemy krewetki w Bubba Gump Shrimp Co. i oglądamy lwy morskie, które wylegują się na specjalnych kładkach w pobliżu pomostu. Jak na prawdziwą wyprawę #AmerykaDlaGeeka przystało trafiamy (przypadkiem – przysięgam!) do Musee Mechanique – Muzeum Automatów do Gier! Następnego dnia zwiedzamy Cable Car Museum – to stąd steruje się wszystkimi tramwajami, które w San Francisco napędzane są przez kable znajdujące się w ulicy! Wypożyczamy rowery i pedałujemy przez Golden Gate. I na deser zaglądamy (a jakże!) do Muzeum Historii Komputerów w Mountain View – sercu Doliny Krzemowej.

San Francisco, cable car

Tramwaj linowy, czyli Cable Car w San Francisco

San Francisco

11-12 czerwca: Park Narodowy Yosemite

Wjeżdżamy do pierwszego Parku Narodowego na naszej trasie i poprzeczka od razu ustawiona jest bardzo wysoko: śpimy na campingu w samym sercu doliny Yosemite. Tam jest tak bajecznie pięknie, że skończyły nam się przymiotniki, które mogłyby to opisać. Wyobraźcie sobie, że wygrzebujecie się rano z namiotu i po jednej stronie widzicie wodospad, który ma prawie 740 metrów wysokości, a po drugiej słynny szczyt Half Dome, którego naoglądaliście się wcześniej na milionie zdjęć i filmów na youtube. Jest po prostu bajecznie. Idziemy kilkoma szlakami, w tym jednym, który nasze łydki będą pamiętać jeszcze kilka dni później: 7,5km trasą z Glacier Point.

Jak zwiedzać Parki Narodowe w USA napisaliśmy tutaj.
Yosemite

Yosemite – widok z Glacier Point

13 czerwca: Park Narodowy Sequoia

W nocy trochę przemarzamy w namiocie, ale na dzień dobry na trasie spotykamy naszego pierwszego misia! To baribal, czyli niedźwiedź czarny, grzebie sobie radośnie w trawie na łące przy drodze, którą jedziemy z Yosemite do Parku Narodowego Sekwoi. Potem widzimy jeszcze dwa kolejne i jesteśmy zachwyceni! Tyle zwierząt żyjących w 100% naturalnych warunkach w życiu naraz nie widzieliśmy! A same sekwoje, dla których tu przyjechaliśmy robią monumentalne wrażenie – są naprawdę olbrzymie! Pamiętacie jakiej kredki używaliście w przedszkolu do rysowania pnia drzewa? Właśnie takiego koloru są sekwoje. Wyjeżdżamy z Parku i wracamy na równiny, zjeżdżamy z gór na pustynię! Dzisiaj nocujemy w Ridgecrest, a przed świtem ruszamy do Doliny Śmierci!

Sequoia National Park

Sequoia National Park i człowiek, który tulił się do drzew

14 czerwca: Dolina Śmierci i Las Vegas

Wyjechaliśmy o 5.45, razem z wschodzącym słońcem, żeby jak najwięcej przejechać zanim upał będzie nie do zniesienia. Już od rana jest 27 stopni! O 7.30 wjeżdżamy do największego Parku Narodowego w USA (nie licząc Alaski), czyli do Doliny Śmierci! Znajdujemy się mniej więcej na poziomie morza, ale jedziemy do najniżej położonego punktu w USA: Badwater Basin, który leży na 58.5 m poniżej poziomu morza. Docieramy tam mniej więcej o 9.30, temperatura dochodzi do 43 st. C, czujemy się jak w piekarniku! Ale to i tak nic – tutaj zarejestrowano najwyższą temperaturę na świecie: 54 st. C! Widoki robią wrażenie (szczególnie z klimatyzowanego samochodu). Wjeżdżamy na punkt widokowy Dante’s View, który znajduje się na wysokości 1669 m n.p.m. Z wysokości ponad 1,5km widać Badwater!

To chyba pierwsze zdjęcia, na których nas widać – żeby nie było, że wrzucamy same fotki znalezione w internecie, a sami siedzimy w Warszawie 😉 Chociaż na drugim zdjęciu wyglądamy, jak wklejeni w Photoshopie…

Dolina Śmierci

Wjeżdżamy do Doliny Śmierci

Dolina Śmierci

Dolina Śmierci – Devil’s Golf Course, czyli pole golfowe, na którym grać może chyba tylko diabeł 😉

Dochodzi południe, najwyższa pora jechać do Las Vegas! Miasta hazardu i kiczu na przytłaczającym nas poziomie. Meldujemy się w samym centrum The Strip – głównego bulwaru Las Vegas. Nasz hotel to Paris Las Vegas, przed którym stoi wieża Eiffel’a (o połowę niższa od oryginalnej tylko dlatego, że w pobliżu jest lotnisko…) – takie rzeczy przechodzą tylko w Vegas. Szalejemy i bierzemy pokój z widokiem na wieżę i na fontanny przy hotelu Bellagio, który jest po drugiej stronie ulicy. Widok z 20. piętra jest fantastyczny! Hotel jest tak wielki, że nie zdążyliśmy go całego zobaczyć. Oprócz chyba tuzina restauracji, pasażu handlowego stylizowanego na francuską ulicę, wielkiego kasyna jest tu basen na dachu, spa i dwie Wedding Chapels, czyli sale ślubów! Tyle hotelowego dobra to standard w Vegas. Idziemy na High Roller, najwyższe na świecie młyńskie koło – 168 metrów wysokości. W Ameryce wszystko musi być naj, pamiętajcie 😉 Widok z góry na oświetlone nocą Vegas to jest to. Ledwo żywi padamy do łóżka. Następnego dnia ruszamy do Wielkiego Kanionu!

Las Vegas

Pokaz fontann przed hotelem Bellagio

15 czerwca – w drodze do Wielkiego Kanionu

Rano trochę odsypiamy długi poprzedni dzień, w związku z czym przy tamie Hoovera jesteśmy dopiero przed 14 i jest tam bardziej gorąco niż w Dolinie Śmierci, około 43 stopnie i wieje gorący wiatr – tutaj mamy piekarnik z termoobiegiem. Gdyby nie ten upał i późna godzina poszlibyśmy na wycieczkę po tamie. Trochę żałujemy, ale w samochodzie jest dużo przyjemniej. Jedziemy w stronę Kingman, gdzie wjeżdżamy na kilkudziesięciokilometrowy fragment Route 66, którym dojeżdżamy aż do Seligman. Jemy pyszne burgery w przydrożnej knajpie i przy promieniach zachodzącego słońca jedziemy już prosto do Wielkiego Kanionu. Już po ciemku dojeżdżamy na nasz kamping w Grand Canyon Village, gdzie spędzimy dwie noce.

Tama Hoovera

Tama Hoovera na rzece Colorado

Burger

Burgery na Route 66

16 czerwca – Wielki Kanion

Wstajemy przed świtem, około 4.30, wygrzebujemy się z namiotu i jedziemy na pobliski punkt widokowy. Dzień wcześniej przyjechaliśmy już w nocy, więc naszemu pierwszemu spojrzeniu na Kanion towarzyszą promienie wschodzącego słońca. Magia! Z każdą minutą jego ściany są coraz bardziej oświetlone i nabierają głębi i koloru. Nad krawędzią spędzamy prawie godzinę. Wracamy na śniadanie i postanawiamy zejść kawałek w dół Kanionu – wybieramy szlak South Kaibab Trail, cała wycieczka zajmuje nam około 3h, początkowo idzie się bardzo przyjemnie (bo nie jest gorąco i idzie się w dół), gorzej się wraca (bo jest cieplej, pod górę i jesteśmy już trochę zmęczeni), ale widok Wielkiego Kanionu z innej perspektywy niż tylko krawędź wynagradza wszystko. Po południu robimy sobie jeszcze wycieczkę samochodową wzdłuż południowej krawędzi i oglądamy zachód słońca. Dzień w 100% pod znakiem Wielkiego Kanionu.

Wielki Kanion

Krawędź Wielkiego Kanionu

17 czerwca – Page, Arizona

Znowu wstajemy rano – tym razem dlatego, że o 10 musimy być w Page, bo mamy rezerwację na 11 do Kanionu Antylopy, wąskiego kanionu wyrzeźbionego przez wodę w piaskowcu, w którym kolory i światło tworzą magiczne efekty. Czyli czekają nas 2h jazdy, ale po drodze orientujemy się, że zmienia się nam strefa czasowa (o godzinę do przodu), a na trasie są roboty drogowe i stoimy 15 minut na światłach! Lekko zestresowani dojeżdżamy na miejsce około 10:30, która okazuje się jednak być 9:30 (z tymi  strefami czasowymi to dłuższa historia – opiszemy to dokładniej po powrocie), więc oddychamy z ulgą – zdążyliśmy! Marzenie każdego fotografa, czyli zdjęcia z Kanionu Antylopy w godzinach okołopołudniowych jednak zostanie zrealizowane! Przemek jest zachwycony! Zresztą sami zobaczycie efekty po naszym powrocie.

Mamy jeszcze całe popołudnie w Page, więc najpierw jedziemy na Horseshoe Bend, który – uwaga – w rzeczywistości wygląda jeszcze lepiej niż na zdjęciach. Potem zahaczamy jeszcze o tamę na jeziorze Powell, którą oglądamy dużo spokojniej niż tamę Hoovera, bo jest chłodniej i w ogóle nie ma ludzi.

Horseshoe Bend

Horseshoe Bend, czyli miejsce w którym rzeka Colorado zawraca tworząc kształt podkowy

18 czerwca – w drodze do Moab, Utah

Dzisiaj jedziemy przez Dolinę Monumentów, gdzie robimy ponad dwugodzinną trasę off-road pomiędzy monumentami. Samochód jest cały okurzony na pomarańczowo, ale warto było, bo monumenty wyglądają super! Wczesnym wieczorem dojeżdżamy do Moab, rozbijamy namiot i na zachód słońca jedziemy do pobliskiego Parku Narodowego Arches, czyli łuków skalnych . Zostajemy tam aż do nocy i oglądamy gwiazdy – w parku są do tego idealne warunki! Przemek robi zdjęcia jak szalony – w tym zdjęcia doskonale widocznej Drogi Mlecznej. Magda uczy się nowych gwiazdozbiorów – zawsze chciała znać więcej niż 3 i teraz w końcu spełnia to marzenie!

Dolina Monumentów

Dolina Monumentów

19 czerwca – Arches, Canyonlands, Dead Horse Point, Capitol Reef i Hwy 12

Czeka nas długi dzień (nie pierwszy i nie ostatni 😉 ). Rano wracamy do Arches obejrzeć łuki w świetle dnia. Potem ruszamy do Parku Narodowego Canyonlands i Parku Stanowego Dead Horse Point, które składają się z wielu mniejszych i większych kanionów utworzonych przez rzeki Colorado i Green River. Widoki robią wrażenie, nawet większe niż Wielki Kanion, który – nie da się ukryć – jest już trochę oklepanym widokiem.

Arches National Park

Park Narodowy Arches, Skyline Arch

Arches National Park

Park Narodowy Arches, Double Arch, czyli podwójny łuk

Ruszamy dalej. Plan: przejechać trasę widokową Highway 12 i dojechać prawie do Parku Narodowego Bryce, który mamy zamiar odwiedzić następnego dnia. Po drodze bez większych oczekiwań przejeżdżamy przez Park Narodowy Capitol Reef, który miło nas zaskakuje – jedziemy przez niego doliną obok rzeki pośród żółtych skał.

Hwy 12

Trasa widokowa 12 w stanie Utah – takie widoki!

20 czerwca – Bryce Canyon, Salt Lake City

Doszliśmy do momentu, w którym wydawało nam się, że nic nie jest nas w stanie zaskoczyć. Już wszystko zaczynało wyglądać podobnie. A potem wjechaliśmy do Parku Narodowego Bryce Canyon. Kojarzycie, jak buduje się (a w zasadzie lepi) na plaży zamki z bardzo mokrego piasku? To takie zamki, tylko w skali makro, są w Bryce.
Wieczorem docieramy do Salt Lake City. W założeniu miał być to krótki przystanek na trasie do Yellowstone, ale spodobało nam się tak bardzo, że musimy tam wrócić! Salt Lake City to taki mormoński Watykan, w centrum miasta znajduje się wielka biała świątynia, do której wejść mogą tylko wyznawcy Kościoła Jezusa Chrystusa w Dniach Ostatnich, potocznie zwani Mormonami. Samo miasto sprawia bardzo pozytywne wrażenie, ma szerokie ulice, w sąsiedztwie wielkie jezioro i góry wraz z kurortami narciarskimi – w końcu Zimowa Olimpiada w 2002 roku nie odbyła się tu przypadkiem. I pomimo tego, że mormoni nie piją alkoholu, jest tu mnóstwo pysznego piwa z mikrobrowarów! Dodatkowo, to właśnie w okolicach Salt Lake City odnajdujemy betonową strzałkę.

Salt Lake City

Jedna z instalacji artystycznych na ulicach Salt Lake City przedstawiała astronautę – Avery Oneofus (co może być czytane jako „Każdy z nas”)

The Book of Mormon

The Book of Mormon

Bryce

Bryce

21-22 czerwca – Grand Teton, Yellowstone

Rano wyruszamy w stronę Yellowstone. Postanawiamy jechać trochę dłuższą trasą i wjechać do Yellowstone od południowej strony (chociaż nasz kamping znajduje się po zachodniej stronie parku). Dzięki temu jedziemy przez Park Narodowy Grand Teton, który jest fajną rozgrzewką przed Yellowstone. Trochę zmienia się nam klimat i otoczenie. Robi się trochę chłodniej (i bardziej znośnie – temperatura spada do 20-25 st. C.) i jest bardziej zielono – przejeżdżamy przez lasy położone pośród gór i jezior. Prawie zaraz po przekroczeniu bramy parku napotykamy samicę łosia wraz z młodym – jakieś 5 metrów od drogi! To niezły początek, ale dopiero w Yellowstone zobaczymy całe masy zwierząt! Bizony, niedźwiedzie, jelenie i inne rogacze, wiewiórkowate i różnego rodzaju ptaki. Oglądamy gejzery, gorące źródła, błotne wulkany. Park jest ogromny – w ciągu jednego dnia objeżdżamy go w całości, ale robimy ponad 300 km! Bardzo nam się podoba, w dodatku jest miłą odmianą po pustynnych południowych krajobrazach. Znowu śpimy pod namiotem i pierwszej nocy marzniemy tak bardzo (nad ranem jest 5 st. C.!), że odwołujemy nasz kamping w Glacier i rezerwujemy hotel w okolicy (tchórze!).

Yellowstone

Jelenie w centrum miejscowości w Parku Narodowym Yellowstone. Niewiele sobie robiły z obecności ludzi, czy samochodów.

Yellowstone

Zachód słońca nad Grand Prismatic Spring – największym gorącym źródle w Yellowstone

Yellowstone

Piknik w Yellowstone

23 czerwca – w drodze do Parku Narodowego Glacier

Opuszczamy Yellowstone i ruszamy dalej na północ – czeka na nas ostatni na trasie park narodowy: Glacier, park lodowców. Po drodze zatrzymujemy się przy jeziorze powstałym w wyniku trzęsienia ziemi i… w Muzeum Cudów Ameryki (Miracle of America Museum). Czego w nim nie ma! Stare samochody, traktory, sprzęty AGD, helikoptery, samoloty, statek, cielę z dwoma głowami, kolekcja 100 lalek Barbie w strojach Miss Ameryki z poszczególnych lat, łódź wikingów i tysiące innych eksponatów zgromadzonych w 40 (!) mniejszych i większych pomieszczeniach! Można by tam siedzieć cały dzień.

24 czerwca – Park Narodowy Glacier

Nocujemy w Kalispell, 30 km od wjazdu do Glacier. W parku spędzamy cały dzień. Nasz główny cel: przejechanie 80km Going-To-The-Sun Road. Jest piękna! Kto nie ogladał filmu Lśnienie, ten wyszukuje w youtube otwierającą scenę do tego filmu i ogląda – to właśnie ta droga! Magia! Prowadzi najpierw wzdłuż jeziora, potem rzeki, następne wznosi się do góry, przyklejona do skalnej ściany wije się pośród szczytów, by następnie znowu opadać i zakończyć się przy kolejnym jeziorze. W zimie jest nieprzejezdna, otworzyli ją dopiero w zeszłym tygodniu. Idziemy też szlakiem do Hidden Lake (Ukrytego Jeziora), który w 70% pokryty jest śniegiem! Co za przedziwna odmiana po gorących pustyniach południa. Widok na jezioro jest obłędny – warto było dla niego ślizgać się na trasie.

Glacier National Park

Jeden z zaczepiających nas chipmunków (odmiany wiewiórek) przy Hidden Lake – potem wskoczył Magdzie na kolana!

Glacier National Park

Widok na Hidden Lake, czyli Ukryte Jezioro – aby do niego dojść, musieliśmy brodzić w śniegu. Park Narodowy Glacier

Glacier National Park

Widok z Going-To-The-Sun Road, 80km drogi w Parku Narodowym Glacier

Glacier National Park

25 czerwca – w drodze do Seattle

Dzisiaj czeka nas najdłuższy dzienny odcinek na trasie – ponad 800 km z Glacier do Seattle. Magda ma urodziny, które będą trwały o godzinę dłużej, bo zmieniamy strefę czasową po drodze! To nie pierwszy (i pewnie nie ostatni) taki przypadek – kilka lat temu jej urodziny trwały 30 h, bo w tym dniu też zmieniała strefy czasowe. Urodziny postanawiamy uczcić odpowiednio – zwiedzając największą betonową konstrukcję w Ameryce Północnej – tamę Grand Coulee w stanie Waszyngton. Jaka jubilatka, takie atrakcje, no. Tama Hoovera, którą oglądaliśmy pod Las Vegas to przy Grand Coulee maluszek – ta jest 4 razy większa! Udaje nam się załapać na wycieczkę po tamie i w dodatku dalsza część trasy okazuje się wyjątkowo malownicza – jedziemy jedną z najpiękniejszych tras widokowych w tym stanie: Coulee Corridor. Tuż przed Seattle mamy jeszcze jeden przystanek, wyjątkowy, bo to Przystanek Alaska! Zjeżdżamy z autostrady i wjeżdżamy do Roslyn – miasteczka, w którym nagrywano ten serial. Wszystko się zgadza: Cafe Roslyn, rozgłośnia radiowa, gabinet dr Fleischmana, knajpa Hollinga. Rewelacja!

Grand Coulee Dam

Tama Grand Coulee

Roslyn

Gabinet Dr Fleischmana w Roslyn

26 czerwca – Seattle

W Seattle kontynuujemy wątek filmowy i udajemy się do North Bend – miejsca, w którym nagrywano kultowy serial Twin Peaks.  Jest piękna pogoda, ale jest gorąco. Jak na Seattle, które kojarzy się z deszczem – to anomalia pogodowa. Odnajdujemy miejsca charakterystyczne dla serialu – według zapisanych wcześniej współrzędnych geograficznych. W upale wspinamy się do miejsca, w którym jest widok na wodospad i hotel Great Northern – dokładnie ten sam, który widać w czołówce serialu. No i oczywiście zjadamy placek z wiśniami i pijemy damn fine cup of coffee – tak jak agent Cooper!

Wczesnym wieczorem jedziemy na spacer do centrum Seattle. Wędrujemy po deptaku wzdłuż wybrzeża i trochę dziwi nas pociąg towarowy z niezliczoną liczbą wagonów, który tam spotykamy. Docieramy na Public Market, czyli publiczny rynek spożywczy – oczywiście o tej porze jest w większości zamknięty, ale kierujemy się na kolację i piwo do The Pike Pub & Brewary – kolejne miejsce związane z lokalną produkcją piwa na naszej trasie zaliczone. Na sam koniec wjeżdżamy na słynną Space Needle, żeby zobaczyć Seattle nocą z góry.

North Bend

Dokładnie w tym miejscu stał znak witający przybywających do Twin Peaks!

North Bend

Wodospad i hotel w filmie grający Great Horthern

Seattle

Nocny widok ze Space Needle na Seattle

27 czerwca – Seattle i powrót do domu

To nasz ostatni dzień pobytu, ale samolot mamy dopiero wieczorem, więc postanawiamy efektywnie go wykorzystać (a nie tylko na zakupach 😉 ). Rano jedziemy pod Seattle do fabryki Boeinga! Wrażenia z 90-minutowej wycieczki do hal, w których składa się samoloty – bezcenne. Wieczorem mamy lecieć Boeingiem właśnie i mieliśmy małe obawy, że po wizycie w fabryce będziemy mieli cykora, żeby wsiąść do samolotu, ale nic takiego nie nastąpiło 😉 Wręcz przeciwnie – obserwowanie linii produkcyjnych, na których składane są tak wielkie maszyny jak samoloty niesamowicie nakręciło nas na latanie i dalsze podboje świata!

Fabryka Boeinga

Siedzimy za sterami jednego ze starszych modeli Boeinga

Fabryka Boeinga

To Dreamlifter – samolot zaprojektowany tylko po to, aby przewozić części do Dreamlinera

I to już koniec naszej relacji z wyprawy do zachodniej części USA. Dziękujemy wszystkim, którzy nam kibicowali i podglądali, jak nam idzie. Nie zapominajcie o nas – już wróciliśmy do Polski i zabieramy się za przerabianie surowych zdjęć i filmów na gotowe posty dla Was… i planowanie kolejnych podróży! W końcu coś się kończy, a coś się zaczyna, nie?