To będzie krótki post. Obezwładnię Was kiczem i feerią świateł. Neonami, przebierańcami na ulicach i architektonicznymi dziwadłami. Zabieram Was do Las Vegas.
Do Vegas wjeżdżamy po pobudce przed świtem i przedpołudniu spędzonym w Dolinie Śmierci, w wyczerpującym upale. Niestety nie ma jeszcze nocy, wtedy kiedy miasto jest najpiękniej rozświetlone, więc oglądamy je w świetle dnia. Z poziomu autostrady jest zaskakująco… płaskie. Vegas jest dość rozległe powierzchniowo, ale dominuje w nim niska zabudowa, w tym wiele szeregów domów jednorodzinnych. W końcu dostrzegamy gęsto zbite, wyraźnie odznaczające się od reszty krajobrazu wysokie budynki. To najsłynniejsza arteria Las Vegas, czyli South Las Vegas Boulvard zwane po prostu The Strip. To właśnie wzdłuż niej zbudowane są znane hotele, o których słyszał każdy, kto słyszał o Vegas: Ceasars Palace, Bellagio, Flamingo, New York New York, czy Mirage. Jedziecie do Vegas, to znaczy, że jedziecie na The Strip. My także.
W Las Vegas zatrzymujemy się tylko na jedną noc, dlatego wybraliśmy hotel w centrum tego szaleństwa, doskonale obrazujący esencję tego miasta: Paris Las Vegas. Myślicie, że wieża Eiffel’a może stać tylko w Paryżu? Błąd. Może stać też w Vegas i być częścią hotelu, z restauracją w środku. I wiecie co? To jedyne miejsce na świecie, poza Paryżem, gdzie nie wygląda głupio. Jest mniejsza o połowę od oryginału, tylko dlatego, że tuż obok Stripu jest lotnisko i nie wyrażono zgody na wybudowanie wyższej konstrukcji. Gdyby nie to, jestem przekonana, że byłaby co najmniej tak samo wysoka, albo i wyższa.
Ale to dopiero początek Paryża. Mijamy hotel, skręcamy w lewo, żeby dojechać do głównego wejścia. Po lewej mamy zabudowę stylizowaną na paryski ratusz, czyli Hôtel de ville de Paris, a tymczasem wjeżdżamy na rondo, na którym stoi… Łuk Triumfalny. Pod główne wejście można podjechać samochodem, wypakować walizki, oddać je bagażowemu, kluczyki oddać parkingowemu i udać się hotelu. Gdyby nie to, że ciuchy z naszych 3 walizek walają się po całym samochodzie, my po Dolinie Śmierci wyglądamy trochę jak umorusani bezdomni, a do tego wjazdu jest strasznie długa kolejka, to może nawet byśmy się skusili. Tymczasem mijamy dystyngowane towarzystwo i kilka limuzyn i sami jedziemy na parking za budynkiem.
Po upakowaniu jednej walizki i jakiś drobiazgów do tutki z logiem Komisji Europejskiej (którą przywieźliśmy z Brukseli) zmierzamy do recepcji. W drodze z parkingu mijamy wedding chapel, czyli kaplicę, w której można wziąć ślub oraz spa i wytaczamy się na… pasaż centrum handlowego stylizowanego na francuską uliczkę. Czyli mamy bruk na podłodze, latarnie, restauracyjki i małe francuskie sklepiki z pamiątkami i szyldy w języku Pascala, Lagrange’a i Fouriera. Na suficie namalowane jest niebo z małymi, białymi obłoczkami. W Vegas, jeśli nie macie swojego zegarka, to nigdy nie wiecie, która jest godzina. Także dlatego, że tu nigdzie nie ma zegarów – w końcu w kasynie ostatnią rzeczą, która powinna Was martwić jest czas, prawda?
Docieramy do registration desk, który wygląda jak recepcja w Wersalu i stajemy grzecznie w kolejce. Nasze upocone twarze i torba z Komisji Europejskiej nie wyróżniają się tutaj zbytnio, bo wszyscy przed nami wyglądają jak turyści znad Wielkiego Kanionu, w klapkach i krótkich spodenkach. Udziela nam się atmosfera Vegas i robimy upgrade do pokoju z widokiem na wieżę Eiffel’a i słynne fontanny w hotelu Bellagio, który jest dokładnie po drugiej stronie ulicy. Kosztuje nas to ekstra 40 USD, Przemkowi nawet powieka nie drgnęła. OK, jak tak, to tak. Viva, Las Vegas!
Z mojego doświadczenia w poszukiwaniu noclegu w USA wynika, że hotele w Vegas (nawet te przy The Strip) należą do jednych z tańszych. Nie mówię tutaj oczywiście o tych najbardziej luksusowych. Jedyny minus jest taki, że bardzo często do ceny należy doliczyć (oprócz podatków) tzw. resort fee w wysokości 20-30 USD.
Dostajemy pokój na 20. piętrze. Bellagio i fontanny widać idealnie. Wieżę też. Basen na 3. piętrze także. To znaczy na tyle idealnie, na ile pozwalają na to brudne okna, których nie da się otworzyć.
Wskakujemy pod prysznic, ubieramy się w najbardziej eleganckie ciuchy, jakie mamy (pozostawię to bez komentarza…) i ruszamy do Miasta Grzechu!
W Las Vegas uprawia się turystykę hotelową, czyli zwiedza się hotele. Niektóre z nich są naprawdę wyjątkowe. Zaczynamy od naszego, czyli Paris Las Vegas. Zaglądamy do kasyna na dole, próbuję szczęścia na jednorękim bandycie. Po przegraniu 3 dolarów postanawiam rzucić hazard i jednak wydawać nasze dolary na bardziej wymierne towary 😉
W Cosmopolitan oglądamy Chandelier Bar, czyli trzy-piętrowy coctail-bar znajdujący się w środku olbrzymiego mieniącego się tysiącem świecidełek żyrandola.
W holu hotelu Bellagio znajduje się sufit z dwoma tysiącami ręcznie dmuchanych (można w ogóle tak powiedzieć…?) szklanych kwiatów. Podziwiamy także show, jakie w takt muzyki robią fontanny tuż przed hotelem. Wygląda naprawdę spektakularnie, szczególnie po zmroku. Po powrocie do hotelu kilkukrotnie oglądamy je jeszcze z okna naszego pokoju. Utwory się zmieniają, a jeśli chcecie trafić na jakiś konkretny/najbardziej spektakularny to tutaj można znaleźć spis piosenek wraz z godzinami.
W recepcji hotelu Ceasars Palace nie pytamy o to, czy tutaj naprawdę mieszkał Cezar, bo wiemy to z filmu. Za to posąg Cezara (i dziesiątki innych także) spotykamy przy wyjściu.
Hotel Flamingo ma w środku małą sadzawkę z wysepką, na której mieszkają najprawdziwsze flamingi i kaczki. Kiedy tam zajrzeliśmy próbowały spać (stojąc na jednej nodze), ale zrobiły na nas naprawdę przygnębiające wrażenie.
W Vegas naprawdę nie można się nudzić, można tu na przykład iść na różnego rodzaju karuzele lub zjechać na tyrolce z jednego hotelu do drugiego. My przed przyjazdem do Vegas zarezerwowaliśmy sobie jedną atrakcję, dużo mniej stresującą – jazdę największym kołem młyńskim na świecie, The High Roller. Ma prawie 170 m wysokości, 160 metrów średnicy i rozciąga się z niego naprawdę fajny widok na Vegas, szczególnie nocą. Przejazd zajmuje około 30 minut.
A nocą spacer po Vegas wygląda mniej więcej tak:
W samym Vegas, pomimo późnego wieczoru było strasznie gorąco, niemal jak w Dolinie Śmierci. Możliwe, że ma to wpływ na nasz odbiór tego miejsca. A odbieramy je tak, że cieszymy się, że zostajemy tam tylko na jedną noc. Pomiędzy pięknymi parkami narodowymi, które widzieliśmy wcześniej i później, jeden wieczór zdecydowanie wystarczy, żeby doświadczyć atrakcji i atmosfery Miasta Grzechu. Las Vegas jest dla nas kiczowate, głośne, za kolorowe, za bardzo przeładowane. Przesyt – to chyba dobre słowo oddające atmosferę tego miejsca. Z drugiej strony – nie mogliśmy go przecież pominąć i wcale tego nie żałujemy. I jak to my – zawsze staramy się dostrzec pozytywne strony miejsc, które odwiedzamy. Tak samo było w Vegas.
dla mnie vegas było jednocześnie koszmarne i fascynujące. w sumie 3 razy tam wjeżdżaliśmy i czułam ze to było i za dużo, i za mało. natomiast hazard nie jest dla mnie… strasznie się męczyłam, wybierając na którym w ogóle automacie mam przegrać swojego dolara 😉 no i ciężko było mi uwierzyć że ktokolwiek z własnej woli chce tam przyjeżdżać i spędzać godziny na wyrzucaniu hajsu w błoto. niepojęte!
i teraz widzę że niepotrzebnie sobie pożałowaliśmy, mogliśmy spać w jakimś śmiesznym hotelu. w ogóle jak tomek szukał w necie, to najtańsze noclegi były z wtorku na środę. i to normalnie, na stripie.
ps: w vegas jest kino, w którym bilety na każdy film kosztują dwa dolary – i grają też nowości. tropicana chyba się nazywa. to tak na przyszłość, polecam! 😉
My akurat na nocleg w vegas wykorzystaliśmy mile lotnicze, ale szukałam najpierw ile kosztują normalnie i ceny, szczególnie właśnie w środku tygodnia nie były takie złe, więc warto to sprawdzać. Co do hazardu zgadzam się zupełnie! Znam dużo lepsze sposoby na wydawanie dolarów 😉 Spoko opcja z tym kinem, może kiedyś będziemy mieli jeszcze okazję sprawdzić 🙂 Jest jeszcze kilka miejsc w Vegas, które chcieliśmy obadać, ale czasu i siły nam nie starczyło, więc ograniczyliśmy się do Stripu – a ten już sam w sobie potrafi być przytłaczający 😉 Szczególnie jak przyjeżdżasz tam z jakiegoś amerykańskiego pustkowia 😉