Piszemy do Was z Malediwów i Sri Lanki NA ŻYWO! Jedźcie razem z nami na nasz pierwszy wyjazd do Azji!

inwAzja_logo_transparent

Ostatnia aktualizacja: 18.02.2016. Aktualna lokalizacja: Warszawa
14.02.2016 pierwsza odsłona #inwAzji dobiegła końca. Poniżej przedstawiamy relację dzień po dniu z tego wyjazdu. Podobnie, jak w przypadku #AmerykaDlaGeeka, posłuży jako spis treści do bardziej szczegółowych postów z Malediwów i Sri Lanki, jakie przygotowujemy dla Was po powrocie. Mamy nadzieję, że taki plan dzień po dniu będzie dla Was przydatny. I dziękujemy, że podróżowaliście tam razem z nami!

2016 rok rozpoczynamy z przytupem!  Odliczamy już godziny do naszego najbliższego wyjazdu. 24 dni na przełomie stycznia i lutego spędzimy najpierw na Malediwach, a potem na Sri Lance. Z kilku względów będzie to dla nas wyjazd wyjątkowy.

Przede wszystkim to nasz pierwszy wyjazd do Azji w ogóle! Jasne, dużo się naczytaliśmy, w teorii wszystko wiemy, ale z pewnością wiele rzeczy nas zaskoczy. I nie możemy się tego doczekać!

Po drugie jedziemy zderzyć się z zupełnie odmiennymi dla nas kulturami. Malediwy (przynajmniej oficjalnie) są krajem w 100% muzułmańskim, a gdyby tego było mało, to jedziemy odkrywać je z perspektywy wyspy zamieszkanej przez zwyczajnych Malediwczyków (tak, tak się nazywa mieszkańców Malediwów – sprawdziłam!), a nie turystów zatrzymujących się w luksusowych resortach.

Po trzecie Sri Lankę też będziemy eksplorować dość nietypowo, bo robimy tam road-trip (hurra! uwielbiam!). Inaczej niż większość odwiedzających Sri Lankę, którzy poruszają się lokalnym transportem (bardzo tanim swoją drogą!) my planujemy wynająć tam samochód. Trzymajcie za nas kciuki (a raczej za Przemka), bo jeździ się tam po lewej stronie, a i w tym i w jeździe po Azji doświadczenie mamy zerowe! Będzie się działo!

Pamiętacie #AmerykaDlaGeeka LIVE? Z roadtripu po Zachodzie USA pisaliśmy do Was na żywo i z #inwAzji też będziemy! Tak samo, jak poprzednio – u góry posta jest informacja z naszą obecną lokalizacją i datą ostatniej aktualizacji – żebyście mogli szybko ocenić, czy od Waszej ostatniej wizyty pojawiło się coś nowego, czy nie. Poniżej jest mapka, na której zaznaczamy naszą trasę i miejsce, gdzie aktualnie jesteśmy.

Zaglądajcie na bloga – prześlemy Wam trochę słońca w środku zimy! Ruszamy już za 2 dni!


22-23 stycznia: Warszawa – Male – wyspa Huraa, Malediwy

Jesteśmy na Malediwach!

Sama podróż przebiegła bez większych przygód, poza przedłużonym postojem (~1.5h) w Moskwie, gdzie czekaliśmy na inny opóźniony samolot z Polski. Sam lot Moskwa – Male spoko, siedzieliśmy we dwójkę na 4-osobowym miejscu na środku samolotu, więc dało się trochę pospać podczas 9h lotu.

Male. Lotnisko zlokalizowane jest na oddzielnej wysepce niż samo miasto, ale co 10 min kursują małe promy. Potem spacer zatłoczonymi uliczkami, z całym dobytkiem na plecach. Kierunek – port na drugim końcu miasta (~2-3km), z którego wypłynęliśmy do naszego celu na Malediwach – wyspy Huraa.

Pierwszy dzień (a właściwie wieczór) upłynął nam na spacerze wokół całej wyspy (jakieś pół godziny 😉 ), kolacji (owoce morza i świeży sok ananasowy!) i potem zapadnięciu w kamienny sen o 21:00 czasu lokalnego 😉 Po 11h snu jesteśmy gotowi na dzisiejsze atrakcje – ale o tym później. Na razie – zachód słońca i plaża 40m od naszego pokoiku 🙂

Do usłyszenia!

Zachód słońca na wyspie Huraa

24 stycznia: Wyspa Huraa, Malediwy

Już pierwszego dnia dołączamy do wycieczki organizowanej przez właścicieli pensjonatu, w którym się zatrzymaliśmy. Razem z niemiecką parą (która spędziła ostatnie 3 tygodnie… na Sri Lance) oraz grupą Włochów płyniemy na bezludną wyspę. Bezludną, czyli niezamieszkaną przez nikogo na stałe. Są tam piękne plaże, można także pływać z rurką. Koło południa jemy pyszną rybę z grilla na lunch. A potem chłopaki zrywają dla nas kokosy z drzewa i dostajemy z nich świeży sok i miąższ. Wybornie!

Na wycieczkę płyniemy motorówką, co zajmuje nam jakieś 20 minut. Odległość prawdopodobnie jest porównywalna do tej, którą pokonaliśmy dzień wcześniej z Male na Huraa – tylko wtedy płynęliśmy niewiarygodnie wolnym lokalnym promem – jakieś 25 km przepłynęliśmy w ponad 1,5h! Za to cena tego promu również jest nieprawdopodobna – za 2 osoby zapłaciliśmy 3 USD 🙂

25-27 stycznia: Wyspa Huraa, Malediwy

Ostatnie kilka dni spędziliśmy całkowicie się relaksując – śniadanie, plaża, snorkelling, książka, lunch, plaża, snorkelling, spacer, obiad, spacer. Rytm dnia idealny na naładowanie baterii – w końcu po to tu przyjechaliśmy.

Plaża i rafa koralowa jest tu świetna dla tych, którzy z obserwacją podwodnego świata dopiero zaczynają – woda sięgająca kilkudziesięciu centymetrów nad koralowce / morską trawę sprzyja podglądaniu rybek i innych żyjątek. Dodatkowo – wianuszek skał bardzo oddalonych od brzegu ochrania cały atol przed falami, więc walczyć trzeba tylko z niewielkim prądem, a nie falami.

Ludzie są przesympatyczni, więc trochę żałujemy, że już jutro stąd wyjeżdżamy. Z drugiej zaś strony – już od jutra zaczynamy główną część wyjazdu: roadtrip po Sri Lance. Zanim jednak wsiądziemy do samolotu w kierunku Kolombo, spędzimy parę godzin w Male – stolicy Malediwów. Do usłyszenia!

28 stycznia: Male, Malediwy – Negombo, Sri Lanka

Z samego rana wsiadamy na prom płynący z Huraa do Male. Okazuje się, że chłopaki z naszego pensjonatu też płyną – mają coś do załatwienia w stolicy. Wysyłają nas na górny pokład – w życiu sami byśmy nie wpadli na to, że tam można wejść. A warto! Widoki są super, wieje wiatr, a 65 minut spędzone na pogawędce o Malediwach mija bardzo szybko. W Male mamy kilka godzin – nasz samolot do Colombo odlatuje dopiero o 15:40. Idziemy na targ rybny – to idealna pora, bo rybacy właśnie zwożą poranny połów. Odwiedzamy też targ z lokalnymi owocami, muzeum narodowe, wchodzimy do najważniejszego na Malediwach meczetu i jemy ostatni na wyspach lunch. Jesteśmy zachwyceni i zafascynowani tym wyspiarskim państwem, a także gotowi na nową przygodę – witaj Sri Lanko!

Targ rybny w Male – transport ryb

Lądujemy na lotnisku w Colombo, a w zasadzie Negombo i tam zatrzymujemy się na pierwszą noc. Na lotnisku wymieniamy pieniądze – nieświadomi, że dostaniemy plik banknotów związany gumką recepturką (chyba przydałaby im się denominacja 😉 ). Za równowartość 10 amerykańskich dolarów kupujemy lokalną kartę sim wraz z 5 GB internetu – powinno wystarczyć na cały wyjazd. Pierwsze zderzenie z „łagodnymi” Indiami? Kakofonia dźwięków – w szczególności w porównaniu z Malediwami. Oraz wszechobecne tuk-tuki. Jednym z nich jedziemy do hotelu – Przemek obserwuje ten chaotyczny ruch uliczny, po czym mówi, że nie może się doczekać aż następnego dnia odbierzemy nasz samochód z wypożyczalni. Ojej.

29 stycznia: Negombo – Colombo – Anuradhapura, Sri Lanka

Dzień rozpoczynamy od podróży z Negombo do Colombo. Transport publiczny jest tu bardzo tani, a gdzie nie da się dojechać autobusem, dojedzie się tuk-tukiem. Odbieramy samochód – białą Toyotę Allion, która od razu dostaje przydomek ToYoda. Najgorsze to wydostać się z Colombo – ale idzie nam to całkiem sprawnie, Przemek płynnie porusza się po lewej stronie. Czasem tylko zamiast kierunkowskazu włącza wycieraczki 😉 Dzisiaj czeka nas do przejechania najdłuższy odcinek dzienny podczas całego roadtripu – ponad 200 km do Anuradhapura, na północ od Colombo. Docieramy tam wieczorem. Dziwne miasto – o 20:30 nie możemy znaleźć żadnego otwartego lokalu, trafiamy do małego supermarketu, gdzie zaopatrujemy się w bułki, nutellę i banany na kolację. Marzy nam się zimne piwo, ale niestety nigdzie nie można go dostać o tej porze.

30 stycznia: Anuradhapura – Mihintale – Sigirya, Sri Lanka

Jemy nasze pierwsze w pełni lankijskie, lokalne śniadanie (ryż, ryba, coś pikantnego wyglądającego na ciecierzycę, banany), wypożyczamy rowery i ruszamy na podbój Anuradhapury. To rozległy kompleks składający się z buddyjskich świątyń oraz ruin sprzed naszej ery. Na rowerach jeździ nam się bardzo dobrze, poza tym, że wysoko położone słońce leje żar na całą okolicę. Buddyjskie stupy eksploruje się na boso, a kamienie i piasek koło południa robią się bardzo gorące. Po kompleksie biegają małpy, spotkaliśmy także kilka małych waranów!

Późnym popołudniem ruszamy do Mihintale, gdzie podoba nam się dużo bardziej. Wspinamy się na wzgórze, na którego szczycie znajduje się buddyjska stupa. Legenda głosi, że tam lankijski król spotkał buddyjskiego mnicha i tam został zaszczepiony buddyzm na Sri Lance. Jesteśmy tam tuż przed zachodem słońca, które nie praży już tak mocno.

Małpka w ząbek czesana – Mihintale

Wieczorem docieramy do Sigiriyi, jutro od rana idziemy wspinać się na najbardziej znany kamień na wyspie – Lwią Skałę!

31 stycznia: Sigiriya – Dambulla

Sigiriya – Lwia Skała

Z rana (traktując to określenie raczej umownie 😉 ) pojechaliśmy pod Lwią Skałę. Tego samego dnia, wcześniej widzieliśmy ją po raz pierwszy z hostelowego tarasu – robi wrażenie. Potem szybki zakup biletów i zaczynamy wędrówkę do góry. Po drodze zatrzymujemy się, żeby zobaczyć freski w jednej z jaskiń – władca, który nakazał je wykonać był dość.. frywolny jak na swoje czasy – takich rysunków nie powstydziłby się nawet pewien magazyn z logo w kształcie króliczka.

Wejście na szczyt skały wiąże się również ze staniem w kolejce – osób idących w tym samym kierunku jest dość dużo, a schody (częściowo kamienne, oryginalne) są raczej wąskie. Niemniej jednak – po dotarciu na samą górę widok wynagradza wszystko. Rozległa płaszczyzna, gdzie kiedyś znajdowały się królewskie apartamenty otoczona jest równinami pokrytymi lasem, gdzieniegdzie przetykanymi rzeką lub innym wzgórzem. Piękny widok.

Sigiriya – na szczycie Lwiej Skały

Po zejściu pojechaliśmy do Dambulli – można tam zobaczyć 5 skalnych świątyń buddyskich umieszczonych w grotach, a także Złotą Świątynię z ogromnym siedzącym Buddą. Krótki rzut oka na notatki przedwyjazdowe i widzimy podkreśloną kilkukrotnie adnotację „kiczowate” umieszczoną przy Złotej Świątyni. Hmmm, cóż. Wszystko znajduje się w jednym miejscu, więc będziemy przechodzić obok tak czy siak. Okazuje się, że notatki miały rację, oprócz jednego szczegółu. Podkreśleń „kiczowate” było za mało 😉

Złota Świątynia z wielkim złotobiałym Buddą

Po południu trochę pobłądziliśmy w poszukiwaniu naszego hotelu, ale okazało się, że nawet Google się gubi (nie ma do niego dobrze zaznaczonej drogi). A jak już trafiliśmy, to po rozpakowaniu się Przemek chciał zrobić zdjęcia kluczowi ptaków lecących znad lasu. Tylko, że to nie były ptaki.

Nanananana.. Batman!

1 lutego: Polonnaruwa

Polonnaruwa to kompleks podobny do Anuradhapury, tylko mniej rozległy i wydaje się dużo lepiej zachowany. Dodatkowo – w dużej części położony jest w lasach, przez co zwiedzanie jest przyjemniejsze (cień, anyone?). Najpierw poszliśmy do muzeum, które okazało się strzałem w dziesiątkę – wrażenie robią szczególnie świetnie zachowane podobizny Śiwy wykonane z brązu. Potem cały kompleks można zwiedzić piechotą (odradzamy, zbyt duże odległości), rowerem (lepszy pomysł, ale było gorąco) albo połączeniem samochód + spacer.

Tak spędziliśmy większą część dnia, a potem pojechaliśmy w stronę miejscowości Ella, gdzie mieliśmy spędzić kolejne kilka dni.

2-3 lutego: Ella i okolice

Ufff, pierwszy od Malediwów dłuższy (czytaj: więcej niż jeden dzień) pobyt w jednym miejscu. Do Ella dojechaliśmy już po zmroku, nie mieliśmy więc od razu okazji oglądać uroków tej pięknej, górskiej doliny. Ale, po kolei.

Pierwszy dzień pobytu i od razu ambitnie – zaczynamy od treku na Ella Rock. Pierwszą część pokonuje się po torach kolejowych, którymi co jakiś czas jeżdżą regularne pociągi, więc trzeba mieć się na baczności.

Sama trasa na Ella Rock ma podobno kilkanaście wariantów i można się nieźle po drodze pogubić. Nam się udało dotrzeć na szczyt i mamy nadzieję, że z naszymi wskazówkami Wam też się uda 🙂 Widoki z góry takie:

widok z Ella Rock

I… dzisiaj! To był naprawdę długi dzień. Rozpoczął się pobudką około 4.30 i wyjazdem z hotelu tuż przed 5 rano, gdy było jeszcze ciemno. Czemu? Żeby złapać wschód słońca ze szczytu góry Little Adam’s Peak. Misja wykonana 🙂

wschód słońca na Little Adam’s Peak

Schodzenie w dziennym świetle było dużo przyjemniejsze. Po śniadaniu zrobiliśmy kilkukilometrowy spacer przez herbaciane plantacje, zakończony wizytą w fabryce czarnej herbaty. Tam dowiedzieliśmy się wszystkiego o jej produkcji i właściwościach. Mnóstwo geekowej wiedzy!

krzewy herbaciane

Na zakończenie dnia (a dochodziła dopiero 14.00) wsiedliśmy w pociąg i wybraliśmy się do oddalonego o około 21km miasteczka Badulla. Bilety na 3. klasę (nie było innych) kosztowały nas po 20 rupii, czyli jakieś.. 70 groszy na głowę. Widoki z pociągu były warte co najmniej kilkanaście razy więcej, ale nie będę się kłócił z kasjerem 😉 Powrót z Badulli – autobus za 50 rupii per człowiek. Ujdzie.

pociąg osobowy do Badulli odjedzie z Ella z toru pierwszego przy peronie pierwszym

Jutro ruszamy na południe – w stronę wybrzeża i w poszukiwaniu słoni!

4 lutego: Park Narodowy Udawalawe, Tissa

Mieliśmy pewne obawy jeżeli chodzi o odwiedzanie Udawalawe w ciągu dnia. Dotarliśmy do bramy około 1 po południu, środek dnia nie sprzyja oglądaniu zwierząt, które wtedy chowają się przed słońcem. Przed bramą nastąpił też dialog, który pokazuje, że na Sri Lance zawsze warto się targować. Wynajmowaliśmy jeepa z kierowcą do objazdu parku:

– 5000 – powiedział pan od jeepa.

– 3000 – powiedział Przemek.

– 4000 – powiedział pan od jeepa.

– 3500 – powiedział Przemek, bo wiedział, że już 4000 to niezła cena.

– OK – powiedział pan od jeepa, przez co i my byliśmy bardziej niż zadowoleni.

Wjechaliśmy do parku i już po 15 minutach natknęliśmy się na pierwszego słonia. Spacerował sobie jak gdyby nigdy nic obok drogi.

Oczywiście nie samymi słoniami park stoi, ale o tym później 😉

Po wizycie w Udawalawe podjechaliśmy do Tissy, i tam od razu u właściciela guesthouse’u zarezerwowaliśmy safari w parku Yala na następny dzień.

5 lutego: Yala

Pobudka około 4:30 żeby o 5 wyruszyć do parku – z miejsca pobytu mieliśmy tam niecałą godzinę. Podjechaliśmy i ustawiliśmy się grzecznie w kolejce, w międzyczasie podziwiając wschód słońca.

wschód słońca w parku Yala

Pogoda dopisała, szczęście również, więc można było zwierzątka pooglądać na wolności.

Orzeł posilający się zaatakowaną wcześniej przez leoparda sarną

Z Yala pojechaliśmy niedaleko Tangalle, żeby resztę dnia spędzić na słodkim lenistwie w miejscu, które sobie po drodze upatrzyliśmy. Gdybyście w tej okolicy poszukiwali ciekawego noclegu to polecamy Ananthaya Beach – ten basen ze zdjęcia, to tam!

6 lutego: Talalla, Dondra, Matara, Mirissa

Już koło południa (a co, poranny basen musi być) ruszamy wzdłuż wybrzeża zaliczając po drodze najfajniejsze plaże. Odwiedzamy też najbardziej wysunięty na południe punkt Sri Lanki – latarnię morską w Dondrze. Niestety – nie można wejść na górę. Szkoda. Za karę Przemek robi zdjęcie zatoczki, która jest parę metrów bardziej na południe od wspomnianej latarni, odbiera jej więc ten zaszczytny tytuł.

Zatoka na południe od najbardziej wysuniętego na południe miejsca na Sri Lance

Na koniec dnia dotarliśmy do Mirissy, gdzie zarezerwowaliśmy miejsce na łodzi – następny dzień zaczynamy od obserwacji wielorybów!

7 lutego: Wieloryby, Hundungoda Tea Estate, Galle

Na miejscu pojawiliśmy się punktualnie o 6 rano, około 6.40 wypływaliśmy z portu, powitał nas piękny wschód słońca na oceanie. Statystyki z kilku poprzednich dni nie nastrajały pozytywnie – wielorybów nie było. Nad nami czuwa jednak na tym wyjeździe jakaś szczęśliwa gwiazda 😉 Bo już godzinę po wypłynięciu usłyszeliśmy okrzyk jednego ze „spotterów” – „Wieloryb na 11!”. I rzeczywiście – były dwa 🙂

Obserwacje zajęły około 2-3h, w międzyczasie połowę naszego duetu dopadła lekka choroba morska.. cóż, nawet facet ma czasem gorsze dni. Magda obejrzała delfiny, Przemek… nie.

Po powrocie ruszyliśmy w stronę Galle, jednak po drodze odwiedziliśmy jeszcze jedno miejsce – plantację herbaty Hundungoda Tea Estate. Tym samym o herbacie wiemy już wszystko i postaramy się co nieco Wam o niej opowiedzieć.

A dzisiejszy post nadajemy z okolic Galle, dokąd jedziemy jutro na zwiedzanie fortu. Do usłyszenia!

8 lutego: Galle, Bentota, Kosgoda

Dzień rozpoczynamy od spaceru po Galle. To miasteczko, w którym znajduje się ładny fort z czasów kolonii holenderskiej. Spacer wąskimi klimatycznymi uliczkami byłby bardzo przyjemny, gdybyśmy nie pojechali tam przed południem.

Galle

Skwar był nie do wytrzymania, więc szybko stamtąd uciekliśmy. Na plażę w Bentocie. Prawie pustą. Woda w oceanie w temperaturze zupy, leżaki, parasol i wiatr od wody – idealnie. Tak przetrwaliśmy do wczesnego popołudnia i zameldowaliśmy się w hotelu… z basenem. To zdecydowanie był dzień lenistwa, bo na miejscu uraczyliśmy się także masażem ajurwedyjskim. I dzień byłby idealny, gdyby nie to, że wieczorem pojechaliśmy do jednej z wylęgarni żółwi w Kosgodzie. O efekcie pisaliśmy już na facebooku tutaj.

Bardzo popsuło nam to nastrój.

9 lutego: w drodze do Nuwara Eliya

Po porannej kąpieli w basenie (żeby lepiej nam się dalej podróżowało) czekał nas dzień spędzony w samochodzie. Pojechaliśmy do Nuwara Eliya. Trochę ponad 200 km, mapy google mówiły o ok. 5h jazdy, a rzeczywiście zajęło nam to ponad 6,5h! W pewnym momencie GPS poprowadził nas jakąś mało uczęszczaną, zniszczoną, bardzo dziurawą drogą. Wygrzebanie się stamtąd z prędkością 10km/h zajęło nam dużo czasu i nerwów, ale samochód nie ucierpiał 😉 A po tym, jak na tej wąskiej drodze w środku niczego zobaczyłam jadący z naprzeciwka autobus, wiedziałam, że jakoś przejechać musimy. Do Nuwara Eliya dotarliśmy tak późno, że siły starczyło nam tylko na kolację.

W drodze do Nuwara Eliiya

10 lutego: Nuwara Eliya, w drodze do Dalhousie

Początkowo rozważaliśmy poranny wyjazd do Parku Narodowego Horton Plains. Można tam dojść do punktu nazywanego Końcem Świata (World’s End), który z trzech stron zakończony jest urwiskiem. I oczywiście rozciąga się z niego piękny widok. Tylko, że aby go zobaczyć trzeba być tam przed 9 rano, co oznacza pobudkę o 5:30. Po męczącej podróży dzień wcześniej – odpuściliśmy i postanowiliśmy się wyspać. Ograniczyliśmy się do spaceru po niezbyt ładnym mieście i postanowiliśmy poeksplorować nie miasto, a region Nuwara Eliya. I to był bardzo dobry pomysł! Trasa do miejscowości Dalhousie to jedna z ladniejszych tras na Sri Lance. Przejeżdża się przez połacie plantacji herbaty poprzecinane wodospadami. Jest bardzo zielono!

Nuwara Eliya

Plantacje herbaty w Nuwara Eliya

11 lutego: Sri Pada

Dalhousie to miejscowość będąca punktem wypadowym na Szczyt Adama, czyli Sri Pada – świętą górę i cel wielu pielgrzymek mieszkańców wyspy. Zatrzymujemy się tutaj, bo w nocy wyruszamy na górę – tak, aby dotrzeć na szczyt przed wschodem słońca. 8 km w jedną stronę, ponad 1 km różnicy wysokości i prawie 6 tysięcy schodów. Wyruszamy o 2:30 i po 3h wspinaczki zdobywamy szczyt! Wschód słońca nas nie zawodzi, ale na górze jest strasznie zimno. Zejście zajmuje nam kolejne 2,5h. Ale zrobiliśmy to! Jesteśmy bardzo z siebie zadowoleni, a dzisiaj pozdrawiamy Was już z Kandy – kulturalnej stolicy Sri Lanki.

Wschód słońca z Adam’s Peak

Szczyt Adama przy zachodzie słońca

12 lutego – Kandy

W Kandy spędziliśmy cały dzień. Plan był taki, że oprócz zwiedzania chcemy zrobić tu trochę zakupów. Kupiliśmy trochę ubrań, w tym piękne chusty, a także byliśmy w siedzibie jednej z większych firm jubilerskich na Sri Lance, gdzie oprócz podziwiania misternej pracy złotników zakupiliśmy piękny niebieski szafir. Po powrocie zostanie oprawiony w złotym pierścionku. Sri Lanka słynie z wydobycia właśnie szafirów, więc zależało nam na zakupie właśnie takiego kamienia. Popołudnie spędziliśmy w ogrodzie botanicznym, który zrobił na nas dużo lepsze wrażenie niż się spodziewaliśmy – przyjechaliśmy za późno, że obejść go w całości i żałujemy! A wieczorem poszliśmy do najważniejszej atrakcji Kandy – Świątyni Zęba Buddy, w której przechowywana jest bardzo cenna relikwia: ząb Buddy właśnie. Zęba zobaczyć niestety nie można, ale cały otaczający go kompleks świątynny jest warty zobaczenia. O 18:30 zaczyna się oprawiona muzyką wieczorna ceremonia, podczas której otwierane są drzwi, za którymi widać najbardziej zewnętrzną stupę (jedną z siedmiu), w której przechowywany jest ów ząb.

13 lutego – Colombo

Nasz ostatni dzień na Sri Lance! Po śniadaniu ruszamy w stronę Colombo, po południu musimy oddać do wypożyczalni samochód. Po drodze Magda wpada na genialny pomysł, żeby zatrzymać się w hotelu koło lotniska, w którym będziemy nocować, żeby zostawić tam nasze bagaże. Lotnisko znajduje się 30 km od centrum Colombo i tę trasę musielibyśmy pokonać autobusem targając ciężkie plecaki. Realizujemy ten pomysł i tym samym po oddaniu samochodu w Colombo mamy ze sobą tylko małe plecaki i cały wieczór na eksplorację stolicy Sri Lanki. Najpierw jedziemy do outletu odzieżowego – znowu zakupy 😉 Na Sri Lance jest bardzo dużo zakładów odzieżowych szyjących dla wielu zagranicznych, także luksusowych marek. Liczyliśmy na dobre okazje w takim outlecie, ale w sumie trochę się zawiedliśmy. Sobotni zachód słońca spędzamy na deptaku Galle Face Green – podobno ulubionym spacerowym miejscu mieszkańców Colombo – szczególnie w weekendy. Pośród latawców i niezliczonych budek z ulicznym jedzeniem podziwiamy na niebie show, które robi na zachodzące słońce. Jest pięknie, bardzo polecamy! Do hotelu przy lotnisku wracamy lokalnym autobusem.

14 lutego – Walentynki w drodze do domu

To był bardzo długi dzień. Nasz pierwszy lot – do Male było już o 5:40 rano, więc na nogach byliśmy od 3 nad ranem. Mieliśmy osobne bilety na trasie Colombo – Male i Male – Moskwa – Warszawa z ponad 4h przestoju w Male, więc mieliśmy nadzieję na wypad do miasta na śniadanie i spacer po targu, ale niestety rzeczywistość, a w zasadzie urzędniczka imigracyjna, brutalnie go zrewidowała. Okazało się, że nie można otrzymać wizy wjazdowej na Malediwy, jeśli zostaje się tam krócej niż 8h. Zatem zostaliśmy odesłani z kwitkiem do poczekalni z obietnicą, że nasze plecaki (które już w nieskończoność jeździły na taśmie bagażowej w Male) zostaną nadane do Warszawy. Przemek do końca nie wierzył, że dotrą tam razem z nami, ale jednak ta historia ma happy-end i nic nam nie pogubili. Zatem Walentynki spędziliśmy głównie wysoko w powietrzu. Magda zażyczyła sobie w prezencie buzi w samolocie i chyba każde Walentynki mogłaby spędzać dokładnie w taki sposób.

Do następnej podróży!