Jechać na Malediwy i nie spać w domku na wodzie to zupełnie bez sensu„. Czyżby? Przeczytajcie o tym, jak to jest nie mieszkać w resorcie, ale wśród prawdziwych mieszkańców Malediwów na wyspie Huraa i czy warto to zrobić.

Pobudka w raju

Obudziłam się przed wschodem słońca, bo Przemek tym razem postanowił wstać i zrobić zdjęcia słońcu wstającemu znad oceanu. Szkoda tego chociaż raz nie zobaczyć, skoro nasz pensjonat znajduje się kilka kroków od publicznej plaży właśnie po wschodniej stronie wyspy. Przemek wyszedł. Niebo już powoli się przejaśniało, musiałam podjąć decyzję, czy wstaję, żeby też to zobaczyć, czy nie. Takich okazji się nie przepuszcza. Weszłam do łazienki, żeby obmyć twarz, zapaliłam światło i… zamarłam, bo na półce pod lustrem tuż obok naszych szczoteczek siedział gekon! Musiał wejść przez uchylone okno. Może jeśli go zostawię, to sam wyjdzie zanim wrócę ze wschodu słońca? Nie miałam czasu się nim zajmować, robiło się późno.

Gekon w naszej łazience

Gekon w naszej łazience

Wyszłam z pensjonatu. W pokoju cichutko szumiała klimatyzacja, a na zewnątrz było pewnie koło 25 stopni. Myślałam, że nikogo nie spotkam po drodze, tymczasem przy ulicy wzdłuż plaży od razu mijam dwie kobiety ubrane w długie kolorowe ubrania i hidżaby – chusty zakrywające włosy. Uśmiechają się wesoło i krzyczą do mnie „Good morning!”. No zdecydowanie dzień dobry! Jest koło 6 rano, ja już jestem na nogach, jest ciepło, ale przyjemnie, bo powietrze jeszcze nie jest gorące i męczące. Do tego jestem na małej wyspie Huraa na Malediwach, rajskich wyspach na środku Oceanu Indyjskiego! Gdyby ktoś powiedział mi rok wcześniej, że tam będę – nie uwierzyłabym. Kobiety widząc, że bezradnie rozglądam się w prawo i lewo szukając Przemka, mówią coś w divehi i żywo pokazują w moją prawą stronę. Faktycznie – teraz dostrzegam na plaży, niedaleko prostej zjeżdżalni, wysokiego białego gościa ze statywem.

Divehi, inaczej nazywany malediwskim, to język, którym posługują się mieszkańcy Malediwów – używa go około 340 000 ludzi na świecie. Ma swój własny alfabet – taana, który jest pisany od prawej do lewej, jak w arabskim. Co ciekawe, z języka divehi pochodzi powszechnie używane na świecie słowo atol. Dużym i bardzo pozytywnym zaskoczeniem dla nas było to, że na Malediwach bardzo powszechnie używany jest język angielski.

Schodzę na plażę. W tym miejscu jest dość wąska i niezbyt przyjemna, bo składa się głównie z gruboziarnistych koralowców. To publiczna plaża na Huraa – publiczna, czyli taka, na której należy zachować islamskie normy dotyczące stroju – bikini jest wykluczone. Z tej plaży korzystają lokalni mieszkańcy, ale teraz jesteśmy tu sami. No prawie sami – w wodzie dopiero teraz dostrzegam mężczyznę z rurką do snorklingu, który pływa w tę i z powrotem. Temperatura na kąpiel jest doskonała, a słońce jeszcze nie praży. Niebo nabiera coraz piękniejszych kolorów, ocean szumi spokojnie, nie ma wiatru. Podziwiamy wschód słońca, warto jednak było zwlec się z łóżka.

Wschód słońca na Huraa

Wschód słońca na Huraa

Wschód słońca na Huraa

Rano pływanie jest najprzyjemniejsze

Wracamy na krótką drzemkę przed śniadaniem. Po skontrolowaniu łazienki (gekona nie ma, tak jak przewidywałam, musiał wyjść przez okno) zapadamy w krótki sen. Dwie godziny później Przemek zostaje obudzony moim wrzaskiem z łazienki. Gekon jednak nie wyszedł! Postanowił schować się w… moim futerale na okulary, pod chusteczką do czyszczenia szkieł! Ścigaliśmy go po całym pokoju zanim w końcu udało się go złapać, Przemek wyniósł go na zewnątrz. Gekon uratowany! Ja też.

Czas na śniadanie

Wychodzimy na śniadanie. Siadamy na zewnątrz pod parasolem, przy jednym z trzech stolików. Chwilę później pojawia się Abba, który jest tu kucharzem i niesie świeżo wyciśnięte soki z arbuza i ananasa. Mamy do wyboru śniadanie kontynentalne lub malediwskie. Wybieramy to drugie, bo jest ciekawsze. Składa się z ryżowych placuszków podobnych do meksykańskich tortilli, jajek, kiełbaski i najlepszego – pasty kanapkowej ze zmielonego kokosa, tuńczyka i cebuli. To połączenie może wydawać się niecodzienne, ale było naprawdę pyszne! Zamawiamy do tego kawę z mlekiem (niestety mleko jedynie w proszku – w kraju takim jak Malediwy trudno dostać prawdziwe mleko). Resztki tuńczyka dojada tutejszy kot. No chyba, że akurat coś upoluje. Na przykład… gekona, którego dopiero co uratowaliśmy z naszej łazienki! To tyle, jeśli chodzi o zbawianie świata.

Kot - zabójca gekona

Kot – zabójca gekona

Zwierzęta domowe, jakie można spotkać na Malediwach to głównie koty, różne ptaki, np. papugi, albo drób, podobno także kozy. Na wyspach nie ma za to żadnych psów i nie wolno ich wwozić do kraju. Według islamu psy są nieczyste – stąd ten zakaz. Jedynym wyjątkiem są psy policyjne, które pracują przy śledztwach. 

Popijamy leniwie kawę zastanawiając się, czym by tu się dzisiaj zająć, gdy zauważamy, że Abba skądś wraca (kiedy on wyszedł?) i niesie w ręku wielką, świeżutką rybę! „To wasza dzisiejsza kolacja, właśnie ją złowili”. Cudownie! Wczoraj zapytaliśmy o to, czy dałoby się na kolację zjeść świeżą rybę z grilla, więc dzisiaj czeka nas uczta. Ale to dopiero wieczorem. Na razie trzeba zdecydować, co robimy. Wczoraj popłynęliśmy wraz z grupą Włochów i parą Niemców na bezludną wyspę, na której spędziliśmy całe popołudnie popijając wodę z kokosów i jedząc lunch z grilla na plaży, więc może dzisiaj poeksplorujemy tutejszą plażę?

W drodze na plażę

Z pensjonatu bierzemy płetwy do pływania (rurki mamy swoje, ale można je także za darmo pożyczyć w guesthouse’ie), kapelusze, ręczniki i gopro w wodoszczelnym opakowaniu i ruszamy na bikini beach.

Bikini beach, czyli plaża bikini, to wyznaczona dla turystów plaża na lokalnej wyspie, na której można pływać i opalać się w zachodnim stylu, czyli w bikini. Na pozostałych plażach na wyspie turyści także mogą przebywać i kąpać się, ale należy mieć na sobie odpowiedni ubiór, także w wodzie. Więcej na ten temat możecie przeczytać w naszym praktycznym poradniku po Malediwach

Do plaży mamy jakieś 5 minut spacerem. Po drodze mijamy publiczną plażę, przechodzimy przez coś, co wygląda jak palmowy lasek, w którym jest mnóstwo dziur w ziemi. Codziennie mnie fascynują. Ludzkie oko jest wyczulone na ruch, więc dopiero zbliżając się do tych dziur można dostrzec siedzące obok nich kraby, które momentalnie się do nich chowają! Krabów są setki. Mają ciemny kolor, coś między bordowym a brązowym, kurz służy im jako dodatkowy kamuflaż. Są zwinne i potrafią zaciekle walczyć ze sobą o to, kto zaniesie wybraną zdobycz (pokroju dużego liścia, torebki, albo jakiegoś papierka) do swojej dziury. Poruszając się wyglądają jak wielkie pająki. Dla mnie były fascynujące i przerażające jednocześnie. Fantastyczne zwierzęta do obserwacji.

Nie mam co do tego pewności, bo nie jestem ekspertem, ale z moich poszukiwań w Internecie wynika, że krab, którego widzicie na zdjęciach powyżej to Ghost Crab, czyli krab duch (oficjalnego polskiego tłumaczenia nie udało mi się znaleźć). To kraby, które wykazują się największą aktywnością nocą, mają wystające na czułkach oczy, a jeden z ich szczypców jest sporo większy od drugiego. Żywią się padliną i małymi zwierzętami.  

Dla turystów na Huraa organizowane są polowania na te kraby, potem można z nich zjeść zupę krabową. I o ile lubię taką zupę, to jakoś nie przemawiało do mnie polowanie na nie. Ale oczywiście, co kto lubi.

Po wyjściu z palmowego lasku mijamy jeszcze jedno, bardziej przygnębiające miejsce – wysypisko śmieci. Problem śmieci na Malediwach jest poważny, tu nie ma gdzie usypać górki śmieciowej z dala od miasta. Istnieje za to coś takiego jak śmieciowa wyspa – Thilafushi. To wyspa znajdująca się blisko stolicy wyspy – Male, na którą zwożone są olbrzymie ilości śmieci z wielu wysp na Malediwach. Obecnie odpadki są segregowane, część z nich się spala, część wsypuje się do specjalnie przygotowanych dołów i przysypuje warstwą gruzu. W ten sposób sztuczna, śmieciowa wyspa się powiększa. Od jakiegoś czasu te nowo-powstałe tereny wykorzystywane są do celów przemysłowych – buduje się tutaj różne fabryki. Oczywiście sama wyspa jest także dużym problemem ekologicznym, w szczególności dlatego, że coraz więcej śmieci to odpadki toksyczne. O problemie śmieci na Malediwach pisał także Tomek Michniewicz w swojej książce „Świat Równoległy” – polecaliśmy ją w ostatnim poście z książkami dla kochających podróże.

Na wysypisku, które mijamy na Huraa tli się kilka ognisk, w których spalana jest część śmieci. Reszta odpadków musi tutaj leżeć, ale z rozmów z naszymi gospodarzami wynika, że wskutek odgórnych decyzji władz Malediwów wkrótce wszystkie śmieci z lokalnych wysp będą zbierane i utylizowane w jednym miejscu.

Relaks level Master

Mijamy jeszcze boisko do gier zespołowych wszelakich i pomiędzy palmami wchodzimy na plażę. Bikini beach jest nieco „zakryta” płotem z liści palmowych, żeby zachodni turyści nie gorszyli lokalnej społeczności swoim nieprzyzwoitym ubiorem. Rozkładamy się na leżakach i czas dzielący nas od kolacji dzielimy pomiędzy czytanie książek i gazet, drzemanie, obserwacje krabów no i oczywiście snorklowanie. To ostatnie zajmuje nam najwięcej czasu. Jest także powodem przypalonych pleców, bo leżąc brzuchem na wodzie przez godzinę trudno tego uniknąć. Następnego dnia musieliśmy przez to pływać w koszulkach.

Rafa przybrzeżna (house reef) na Huraa jest przyzwoita, szczególnie jak na pierwszy raz – a my po raz pierwszy pływaliśmy z rurką właśnie tam. Od brzegu plaży bikini trzeba przepłynąć kilka metrów, aby znaleźć się na mieliźnie, gdzie woda sięga maksymalnie do pasa. Dalsze 300 metrów w linii prostej od plaży wgłąb oceanu pokryte jest najpierw trawą morską, a następnie płytką rafą. Woda jest przezroczysta, więc spokojnie można obserwować kolorowe rybki (niektóre z nich są bardzo ciekawskie!) i samą rafę. My spotkaliśmy także płaszczkę i to bardzo blisko od brzegu, podobno nierzadko trafiają się również żółwie, ale aż tyle szczęścia nie mieliśmy. Spokojna, płytka i czysta woda, która jest na rafie to idealne warunki dla początkujących, albo strachliwych (czyli takich jak ja 😉 ).

Sielankę na plaży urozmaicamy sobie spacerem do pensjonatu na lunch oraz do sklepu z pamiątkami, który znajduje się przy „głównej ulicy” wiodącej do przystani. Jest ich tutaj kilka, przez większą część dnia są zamknięte, otwierają się dokładnie wtedy, kiedy z pobliskich resortów przypływają motorówkami „wycieczki na lokalną wyspę”. To jedna z atrakcji, które można wykupić podczas pobytu w resorcie. Obecnie nie ma żadnej wycieczki, jesteśmy w sklepie sami. Jest tu mnóstwo pierdół, trudno powiedzieć ile z nich zostało wyprodukowanych w Chinach, a ile tu, na Malediwach. Wybieramy jeden magnes i jeden półmisek wykonany z drewna kokosowego. Więcej i tak nie zmieści się nam do plecaków, przed nami jeszcze ponad dwa tygodnie na Sri Lance.

Pani ze sklepu z pamiątkami

Pani ze sklepu z pamiątkami

Wokół wyspy

Po powrocie z plaży i chłodnym prysznicu mamy jeszcze trochę czasu do kolacji, więc idziemy na spacer wokół wyspy. Gdybyśmy spacerowali szybko zajęłoby to nam może z kwadrans.

Idziemy na drugą stronę wyspy, w stronę przystani. Zbliża się wieczór, jest trochę chłodniej. Na ulicach właśnie teraz można zobaczyć najwięcej ludzi. Kilku mężczyzn zmierza do znajdującego się w centrum wyspy meczetu, bo właśnie słychać nawoływania muezzina do wieczornej modlitwy. Ale nie wszyscy – z wesołym okrzykiem mijają nas swoim meleksem chłopaki z naszego pensjonatu. To jedyny meleks na wyspie, są z tego bardzo dumni. Kiedy przypłynęliśmy na Huraa kilka dni wcześniej, na przystani właśnie w tym meleksie czekał na nas Mexo – jeden z gospodarzy i od razu zabrał nas na przejażdżkę po wyspie.

Meczet na Huraa

Meczet na Huraa

Mijamy punkt medyczny i coś a’la dom kultury i dochodzimy do przystani. Ktoś wypakowuje jakieś worki z jednej z przycumowanych łodzi. Wzdłuż brzegu co chwilę przejeżdża jakiś skuter – najpopularniejszy środek transportu na tej małej wyspie. No może oprócz własnych nóg. Na Huraa nie ma asfaltowych dróg, nie ma takiej potrzeby. Jedyne samochody, jakie tutaj są to furgonetki firmy budowlanej Huraa Builders. Kobiety siedzą na murku pod drzewem i rozmawiają. Wokół i na pobliskim placu zabaw biegają dzieci. Tuż obok przystani jest też większy plac będący w zależności od potrzeb boiskiem lub widownią dla zadaszonej sceny znajdującej się tuż obok.

Mijamy jedyną na wyspie restaurację Sun Set i kierujemy się dalej, w stronę szkoły. Obok znajduje się niewielki skwerek z wysokimi drzewami, które o tej porze dnia pełne są… olbrzymich nietoperzy! Pomiędzy drzewami widać mały pomost – pomiędzy nim, a znajdującym się tuż obok resortem Kuda Huraa Four Seasons przez 24 godziny na dobę kursuje łódka przewożąca pracowników. Lokalną wyspę i resort dzieli jakieś 50 metrów laguny, bez problemu można przepłynąć ten dystans wpław, ale nie wolno tego robić. Do resortu wstęp mają tylko goście i pracownicy. W Four Seasons pracuje spora część mieszkańców Huraa.

Przemek robi zdjęcia zachodu słońca, spędzamy w tym miejscu dłuższą chwilę obserwując zmieniające się kolory nieba. Zagaduje nas Chińczyk w lekko podartym kapeluszu i jeansach, w których dziura zalepiona jest duck-tape’em, czyli szarą taśmą klejącą. Okazuje się, że mężczyzna ma na imię Rick i jest od 23 miesięcy non-stop w podróży po świecie. Jest strasznie sympatycznym gadułą, zwiedził już mnóstwo różnych miejsc. Odhacza na swojej liście nie tylko poszczególne kraje, ale także mniejsze jednostki administracyjne, takie jak województwa, np. odwiedził wszystkie stany w USA (oprócz Alaski), a także Australię i sporą część Europy. Pod koniec roku wybiera się między innymi do Polski, obiecał, że da nam znać. Okazuje się także, że następnego dnia rano płynie wraca z nami promem do Male.

Rick

Rick

Kolacja dla wymagających

Idziemy na kolację. Na zewnątrz chłopaki już rozstawili grilla i właśnie wrzucają do niego materiał na opał, czyli… skorupy kokosa.

Na Malediwach palmy kokosowe wykorzystywane są w całości. Z drewna robi się wszystko to, co z drewna u nas, czyli przybory kuchenne, naczynia, meble. Liście palmowe można wykorzystać na dachach, zrobić z nich parasole słoneczne, maty albo płoty. Wodę kokosową się wypija, a miąższ zjada. W zależności od tego jak stary jest owoc kokosa miąższ może mieć konsystencję budyniu, ptasiego mleczka, albo twardego sera, z którego robi się wiórki kokosowe. A łupiny kokosowe wykorzystuje się w grillach na opał – palą się świetnie, jak nasz węgiel drzewny. Niestety nie nadają żadnego dodatkowego, kokosowego aromatu grillowanym potrawom.

Nasza rybka ląduje na grillu. To Red Snapper, po polsku nazywa się Lucjan Czerwony. Delikatna, cudowna w smaku. Do kolacji pijemy oczywiście świeżo wyciskane soki owocowe. Pycha!

Ciekawostka – Red Snappers to ksywka narodowej reprezentacji piłki nożnej. Tak – Malediwy mają swoją narodową drużynę 🙂 

Robi się zupełnie ciemno, na ścianie budynku świeci się lampa, więc wychodzą na nią gekony – dokładnie takie, jak ten znaleziony przeze mnie rano w łazience. Urządzają sobie tutaj polowanie na owady wabione światłem. Nastała noc, ale nasz dzień jeszcze się nie skończył! Idziemy sprawdzić, czy to prawda, że w nocy na plaży można zobaczyć więcej krabów niż w ciągu dnia. Zabieramy czołówki i aparaty i ruszamy. Po drodze przechodzimy przez palmowy las pełen krabów, o którym opowiadałam wcześniej – w nocy jest jeszcze bardziej niepokojący. Wchodzimy na plażę i rzeczywiście – cała aż się rusza! Krabików różnych rodzajów i rozmiarów jest całe mnóstwo! W dodatku zachowują się inaczej niż w dzień – w dziennym świetle przestraszony krab zatrzymuje się i wślizguje się do swojej skorupki – jeśli w porę go nie zauważycie nie macie szans poznać, że nie jest to pusta skorupka. Natomiast nocą kraby się nie chowają, nawet za bardzo nie przeszkadza im światło z naszych latarek. Spędzamy tam dobre pół godziny obserwując, jak zgraja krabów bije się o kawałek marchewki! Takie zakończenie dnia to ja rozumiem!


Na Malediwach zatrzymaliśmy się w pensjonacie Huraa East Inn. Bardzo polecamy to miejsce, przede wszystkim ze względu na bardzo miłą obsługę i pyszne jedzenie.
Huraa East Inn

Huraa East Inn

Huraa East Inn

Huraa East Inn

Malediwy z perspektywy lokalnej wyspy bardzo nam się podobały. Zaczęliśmy tutaj swój 3-tygodniowy urlop, na Huraa spędziliśmy pierwsze 6 dni, potem polecieliśmy na Sri Lankę.

Koniecznie dajcie znać, czy ta mała wycieczka na Huraa się Wam podobała! Komentarze, lajki i udostępnienia naprawdę sprawiają, że łatwiej zmobilizować się do dalszego (i częstszego) pisania 🙂

Mogą Was także zainteresować: