Nigdy wcześniej nie byliśmy w Barcelonie. Nasz pierwszy raz okazał się szybkim numerkiem, po którym Barcelona zostawiła nas totalnie wyczerpanych i wiecie co? Zadurzyliśmy się jak nastolatki i mamy nadzieję, że to jednak coś poważniejszego.
SOBOTA
15:30 „Dzień dobry, chciałbym zamówić taksówkę…”
16:30 Siedzimy w taxi. „Misiu, czego zapomnieliśmy tym razem?” [edit po powrocie: nie zapomnieliśmy NICZEGO! Spectacular success!]
17:10 Zaczynam doceniać podróżowanie z bagażem podręcznym i wyloty w sobotnie popołudnia. Na lotnisku pustki. W 40 min od wyjścia z domu jesteśmy z-checkowani i po kontroli bezpieczeństwa. Nieźle! Zwykle więcej czasu potrzebuję, żeby dojechać do pracy.
18:35 No to FRU!
20:30 Za nami w samolocie siedzi 3 kolesi lecących na mecz. Kobitki ich wypuściły, to balują. Piją wino i colę, do której na 100% dolewają coś swojego. Efekt jest taki, że cały czas kopią nasze fotele, powtarzają, że w niedzielę muzeum Picassa jest czynne za darmo, a jeden z nich przez godzinę powtarza „Ja chcę już wylądowaaaaać!”. Po czym wszyscy w końcu zasypiają. Jak pięciolatki.
21:35 BARCA! ¡Hola!
22:08 Siedzimy w pociągu R2 do centrum. W automacie biletowym kupiliśmy bilet T10, który kosztuje niecałe 10EUR, uprawnia do 10 przejazdów autobusami, metrem i pociągami (także do lotniska) i może z niego korzystać dowolna ilość osób. W pociągu koło nas siedzi farbowany na blond chińczyk. Po 25 min wysiadamy na stacji Passeig de Gracia i postanawiamy pieszo dostać się do naszego hotelu, na plac de Sant Josep Oriol. 15-minutowy spacer daje nam ogólny pogląd, jak wygląda Barcelona w sobotę wieczorem. Wygląda cudownie i nie śpi!
23:10 Zameldowani w hotelu, zrzucamy bagaże i biegniemy coś zjeść.
23:15 Zamawiamy nasze pierwsze tapas, wino i piwo w Barcelonie!
23:45 Nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy nie uskutecznili wieczornego spaceru La Ramblą. Dochodzimy do portu, robimy małe kółeczko i wracamy do hotelu.
1:00 Spać! Jutro czeka nas naprawdę długi dzień!
NIEDZIELA
8:20 Woooow! Jesteśmy już na śniadaniu! MY! W niedzielę przed 9 rano! Szoook! Postanowiliśmy zjeść śniadanie w hotelu na miejscu, żeby oszczędzić czas na szukanie śniadaniowej miejscówki. Porządne, kontynentalne, niezbyt wyrafinowane śniadanie kosztowało nas po 6 EUR na głowę, da się przeżyć.
9:00 Woooow 2! Wymarsz! W niedzielę o 9! Jest piękna pogoda, La Rambla jest bardziej pusta niż wczoraj w środku nocy. Kierujemy się w stronę Plaça de Catalunya, mijamy go po prawej stronie, idziemy prosto Rambla de Catalunya i w prawo skręcamy dopiero w Carrer d’Aragó.
9:50 Dochodzimy do Passeig de Gràcia i po prawej stronie oglądamy Manzana de la Discòrdia, czyli Kość Niezgody. Fasady sąsiadujących ze sobą budynków znacznie się od siebie różnią i każda jest na swój sposób wyjątkowa. Po prawej dzieło Gaudíego, czyli Casa Batlló. Tam wchodzimy. W niedzielę o tej porze przy kasie nie ma żadnej kolejki!
Gaudi nas zachwyca. Początkowo podchodzimy ostrożnie do jego udziwnionej formy, ale potem okazuje się zaprojektował mnóstwo praktycznych i jednocześnie pięknych rozwiązań.
W budynku chyba nie ma ani jednego kąta prostego, zaczynamy się zastanawiać, co działo się w głowie Gaudíego.
11:00 Wychodzimy z Casa Batlló uzbrojeni w nowy magnesik (Gaudí na lodówce, a jakże!) i idziemy Passeig de Gràcia w stronę stacji metra Diagonal. Po drodze mijamy inne dzieło Gaudíego, czyli Casa Milà – do środka wejdziemy następnym razem. Skręcamy w prawo i udajemy się w stronę sztandarowego dzieła Gaudiego, czyli Sagrada Familia.
11:30 Podziwiamy bazylikę z zewnątrz. W sumie trudno nazwać to podziwianiem, bo część jest zasłonięta, część otoczona dźwigami, a części jeszcze w ogóle nie wybudowali. Zapowiada się fantastycznie, ale – no właśnie, dopiero się zapowiada, bo budowa trwa od 1882 roku. Nie bardzo się spieszy tym Hiszpanom. Finalnie bazylika będzie miała 18 (!) wież – 12 poświęconych apostołom, 4 ewangelistom i po jednej Jezusowi i Maryi. Postanawiamy sprawdzić, czy lepiej jest w środku. Dziarsko udajemy się w stronę wejścia, kiedy dostrzegamy kolejkę do kasy, która zawija się wokół połowy obwodu budowli! Teraz już wiem, że bilety można kupić przez internet na konkretny dzień i godzinę – mądra baba nad rozlanym mlekiem, no trudno, next time.
12:15 Skoro w kolejce nie stoimy, to kolejką pojedziemy – wsiadamy w metro i przemieszczamy się do parku Güell – znowu Gaudí! Park powstawał w latach 1900-1914 i miał zachęcić bogate rodziny Barcelony do przeprowadzki na przedmieścia – jednak pod tym względem okazał się totalną klapą, bo do 1923 znajdowały się na nim jedynie 2 posiadłości (a działek pod budowę było 60). Wtedy został przekazany miastu i teraz można go zwiedzać. Każdy element zabudowy parku jest inny i oryginalny. Słynna jaszczurka, pofalowana ławka, targ z 86 przekrzywionymi kolumnami, czy optyczne złudzenie pochylonego korytarza to tylko kilka atrakcji czekających na nas po przekroczeniu bramy (i kupieniu biletu oczywiście – 7EUR online, 8EUR na miejscu).
14:10 Po spacerze po parku jesteśmy już w metrze z powrotem na La Ramblę – wysiadamy na stacji Liceu. Po drodze spotykamy farbowanego blond-chińczyka.
14:30 Orientujemy się, że dzisiaj jest niedziela i nici z oglądania słynnego targu La Boqueria. Mieliśmy też nadzieję zjeść tam coś pysznego, ale musimy poszukać gdzieś indziej.
14:40 Trafiamy na Placa Reial i zamawiamy na przystawkę tapas, a na główne danie wjeżdża paella. Jesteśmy lekko zmęczeni, więc nawet nie przeszkadza nam to, że musimy na nią czekać pół godziny.
15:50 Po jedzeniu w nogach jakoś więcej siły, więc jesteśmy gotowi na dalszy podbój miasta! Ruszamy w stronę barcelońskiej katedry św. Eulalii (Catedral de la Seu) – podobno najciemniejszego kościoła na świecie.
16:20 Katedra jest naprawdę interesująca – w głównej nawie, tuż przed ołtarzem znajduje się zejście do krypty, w której znajduje się grobowiec św. Eulalii – męczennicy, która w wieku 13 lat została skazana na śmierć. Po prawej stronie katedry znajduje się wyjście na krużganek – pełen zielonych roślin i palm. Jest tam także fontanna oraz… 13 białych gęsi! Podobno mają symbolizować czystość św. Eulalii. Ponadto w jednej z bocznych kaplic jest winda (!), którą można wjechać na dach katedry. A tam czekają na Was piękne widoki na panoramę Barcelony.
17:10 Po wyjściu z katedry udajemy się w stronę najpopularniejszego kościoła Barcelony: bazyliki Santa Maria del Mar (czyli bazyliki Matki Boskiej Morskiej). Kościół został ufundowany w intencji opieki nad katalońską flotą, co upamiętnia posąg Matki Boskiej z Dzieciątkiem usytuowany na ołtarzu na postumencie w kształcie galeonu. Budynek pochodzi z XIV w. i został zbudowany w rekordowe 54 lata (o ile zdążyłam się zorientować, to szybko jak na hiszpańskie standardy). Niestety jego wnętrze całkowicie spłonęło w wyniku pożaru w 1936r. Ogień został podłożony podczas hiszpańskiej wojny domowej i z kościoła została wypalona skorupa. Odbudowano go w duchu minimalistycznym. I chyba to, a także elegancja, czysta forma i symetria sprawiają, że jest to ulubione miejsce ślubów mieszkańców Barcelony.
17:40 Dobra, dosyć tego kościołowania – idziemy na PLAŻ! Spacerem (a jakże inaczej) dochodzimy do Barcelonety – kiedyś rybackiej dzielnicy nadmorskiej. Pełno tu wąskich uliczek wciśniętych pomiędzy niewysokie kamienice. Mijamy małe bary, pełne gości tłoczących się w środku oraz na chodnikach i krawężnikach na zewnątrz. Dochodzimy do deptaku, opieramy się o barierkę, wdychamy wieczorne morskie powietrze, słyszymy szum fal… i widzimy ciemnoskórego faceta kąpiącego się w przyplażowym prysznicu. Całkiem nago. No siema.
20:00 Po mega długim spacerze wracamy na La Ramblę. Mijamy pomnik Kolumba, farbowanego chińczyko-blondyna i trafiamy na jedzenie. Jemy tapas i zostawiamy naszą książkę w podróży.
21:40 No dobra, teraz mamy już dosyć. Powolnym krokiem, zahaczając o supermarket człapiemy do hotelu.
23:15 Nastawiamy budzik na 3.00 (o zgrozo!) i dosłownie padamy do łóżka. Jutro TENERYFA!
To był naprawdę długi dzień.
Nie jest to najbardziej optymalny i najlepszy sposób na zwiedzanie takiego pięknego miasta, jak Barcelona. Marzyła nam się od dawna, ale nigdy nie było nam po drodze. Zimowy urlop udało się poskładać tak, że spędziliśmy w niej intensywne 30 godzin. I nie żałujemy. Wrócimy po więcej.
Jeżeli macie wątpliwości, czy jeden dzień w Barcelonie wystarczy, odpowiadamy: nie wystarczy. Ale warto spróbować i poczuć ten fajny klimat.
Konkrety
Transport
Bilet T10 uprawnia do 10 przejazdów dla dowolnej liczby pasażerów (czyli na 2 osoby możecie kupić 1 bilet i kasować go 2 razy przy każdym wejściu do metra, czy autobusu). Ważny jest w autobusach (także nocnych), metrze i pociągu na lotnisko (RENFE linia R2), ale jest nieważny w autobusach z lotniska oznaczonych jako Aerobus. Można go kupić np. w automacie przy wejściu na peron pociągu na lotnisku (terminal 2B). Więcej o T10 możecie przeczytać tutaj. Może się wam również przydać rozkład jazdy pociągów i metra i autobusów.
Nocleg
Zatrzymaliśmy się w hotelu El Jardi przy Plaça Sant Josep Oriol 1. Bardzo przyzwoity standard, cicho, spokojnie (przynajmniej w styczniu). 24h recepcja, więc możecie się meldować i wymeldowywać o dowolnej godzinie, co ma znaczenie przy krótkich pobytach. Ponadto znajduje się dosłownie 3 min. od La Rambli, więc dokładnie w samym centrum. Za 6 EUR zjecie przyzwoite śniadanie kontynentalne i jesteście gotowi na podbój miasta! Jeden mały minus: przy opłatach poniżej 150 EUR wymagana jest gotówka.
Mamy jeszcze trochę zdjęć w zapasie, w kolejnym poście szykujcie się na galerię, a tymczasem adiós!
To był pierwszy post z tryptyku Barcelońskiego, pozostałe to foto-post i 100* porad na dzień w Barcelonie.
Czytając, właśnie przypomniałam sobie naszą Barcelonę w 4 dni, również w styczniu! Nie wiem, jak Wam się podobało zwiedzanie „zimą”, ale ja uważam, że to najlepsza pora, jaka mogła się nam przytrafić. Nie było tłumów, piękne, czyste, puste plaże, całkiem ciepło (17-19 stopni!) więc robienie 18 km dziennie nie przychodziło z trudem 🙂 pozdrawiam!
nam też się podobało! żadnego upału, piękne słońce, a w Polsce środek burej zimy 🙂 Podobało nam się to i w Barcelonie i na Teneryfie. W ogóle lubię wyjeżdżać zimą w takie miejsca, żeby się trochę „dosłonecznić”. 4 dni to już całkiem sporo, chyba dużo można w tym czasie zobaczyć, nie?
Tak, w 4 dni Barcelonę obeszliśmy z każdej dobrej strony 🙂 Bardzo fajnie było spędzić dosłownie cały dzień w Barri Gotic – dzielnicy gotyckiej. oryginalne Mieszkania, artystyczne knajpki, dzika zieleń, papugi i zapach trawki unoszący się w tych „ciemniejszych” uliczkach (ale było bezpiecznie!) to specficzny klimat, zdecydowanie warty przeżycia.