Do Sztokholmu trafiliśmy z okazji Bożego Narodzenia. Przemek dostał ode mnie w prezencie bilety lotnicze z Modlina do Sztokholmu właśnie. Trzymanie tego w tajemnicy przez miesiąc było katorgą, ale jego mina po rozpakowaniu prezentu była bezcenna (co z resztą widać na filmie z tego wypadu – na końcu tego posta).

Polecieliśmy na weekend: piątek późnym wieczorem dolecieliśmy do Szwecji, a wracaliśmy w poniedziałek po południu. Dało nam to dwa pełne dni zwiedzania z małym hakiem. Lecieliśmy na trasie Modlin – Skavsta. Niestety transfer z lotniska do centrum kosztował nas dużo więcej niż bilety na trasie Warszawa – Sztokholm. Lotnisko Skavsta leży prawie 100 km od Sztokholmu, dojazd zajmuje ponad godzinę, ale autobusy są dopasowane do przylotów i odlotów. Koszt transferu w dwie strony dla jednej osoby to 228SEK, czyli około 114PLN. Bilety można kupić na stronie przewoźnika Flygbussarna.

Po dotarciu do miasta przemieściliśmy się do Hotelu Colonial, który położony jest w centrum (dostanie się na starówkę to kwestia dłuższego spaceru). Hotel czysty, zadbany, ze śniadaniem, ceny (oczywiście jak na Sztokholm, który jest strasznie drogi) niewygórowane. Na weekend polecamy.

Następnego dnia ruszyliśmy na zwiedzanie. Zaczęliśmy oczywiście od Starówki, która mieści się na wyspie Gamla Stan. Cały Sztokholm leży na 14 wyspach połączonych mostami, a pomiędzy nimi latem pływają promy (niestety w styczniu tego nie uświadczyliśmy, chociaż przy ujemnej temperaturze byłaby to raczej wątpliwa przyjemność).

Akurat w ten styczniowy weekend w Sztokholmie było cieplej niż w Warszawie, ale nadal było to kilka stopni poniżej zera. Ubrania na cebulkę obowiązkowe. Tylko kamerkę ciężko obsługuje się w rękawicach narciarskich.

Starówka jest bardzo urokliwa, dużo wąskich uliczek i pięknych kamienic. Podobna do Gdańskiej, ale pierwsza myśl, jaka przyszła nam na myśl to porównanie do miast opisywanych w cyklu „Oko Jelenia” Andrzeja Pilipiuka. Jeśli czytaliście, to od razu wiecie o co chodzi. W końcu Sztokholm należał do Hanzy.

Tutaj widać muzeum Nobla. Nie wchodziliśmy do środka, bo chcieliśmy udać się do Zamku Królewskiego.

Powyżej widać jedno z wejść do Zamku Królewskiego. O określonych godzinach odbywa się uroczysta zmiana warty. Jeśli nie jest Wam piekielnie zimno (oksymoron?) to warto obejrzeć. My załapaliśmy się na końcówkę.

W samym zamku można oglądać, oprócz wnętrz, wielkiej sali tronowej, także skarbiec.

Punktem obowiązkowym w Sztokholmie jest Vasa Museet, czyli Muzeum Statku Vasa. W zasadzie jedynym eksponatem (ale za to jakim!) jest statek Vasa pochodzący w XVII w. Jego historia jest bardzo krótka: został zbudowany jako największy statek wojenny ówczesnej floty szwedzkiej, zwodowany i… zatonął. Jakieś 2 km od brzegu, kilkanaście minut po wypłynięciu. Na oczach gapiów oglądających to widowisko. No, szwedzka myśl inżynierska FTW!

Na tym jednak jego historia się nie kończy. Statek przeleżał na dnie u wybrzeża Sztokholmu kilkaset lat i w 1961 roku udało się go wydobyć. Ponieważ Bałtyk ma niskie zasolenie, a statek leżał w mule został fantastycznie zakonserwowany. Dzięki temu możemy teraz podziwiać go w muzeum w Sztokholmie. I robi naprawdę mega wrażenie. Ale jego krótka historia nieźle nas rozbawiła, co także możecie obejrzeć na filmie.

Vasa był statkiem wojennym, a w tamtych czasach głównym wrogiem Szwecji była… Polska. W związku z czym Szwedzi podejrzewali, że Polacy mają coś wspólnego z zatopieniem Vasy.

Statek prezentuje się fantastycznie. Jest naprawdę dobrze zachowany – w 98% składa się z oryginalnych części (!) i to po przeleżeniu 333 lat na dnie morza.

Powyżej atrapa bocianiego gniazda z Vasy. Tak. Nie lubię niepewnych wysokości.

Wjazd: 130 SEK (czyli około 65 PLN). Tanio nie jest, ale warto.

W tej części miasta znajduje się „zagłębie muzealne”. Tuż obok znajduje się Spirit Museum, czyli Muzeum Alkoholu, a także słynny Skansen (wiecie skąd wzięło się słowo „skansen”? właśnie od tego muzeum, które było pierwszym tego typu miejscem na świecie). Ale my mieliśmy w planach zwiedzanie czegoś innego. ABBA Museum, czyli muzeum Abby!

Zagadka: co jest dziwnego w zdjęciu powyżej?

Muzeum jest interaktywne, można tańczyć, śpiewać, czy rozwiązywać quizy. Robiliśmy to wszystko. Z różnym skutkiem. Tak, to też jest na filmie. Osoby o wrażliwym słuchu proszone są o wyciszenie głośników po pierwszych taktach „Dancing Queen”. Dziękuję.

Wejście: 195 SEK (czyli ponad 85 PLN). Znowu: tanio nie jest, ale nam się podobało. Natomiast jeśli nie czujecie klimatu Abby to sobie odpuśćcie.

To wszystko powyżej obskoczyliśmy pierwszego dnia. Potem zjedliśmy strasznie drogą kolację i wypiliśmy bardzo smaczne piwo w irlandzkim pubie przy muzyce na żywo (ale w szwedzkich cenach).

Z dnia drugiego mamy mniej zdjęć, bo zaczęliśmy go wizytą w Tekniska Museet, czyli w Muzeum Techniki. Przemek tam nie fotografował, ponieważ naszym głównym celem była wystawa gier komputerowych Game On 2.0 – reklamowana jako największa na świecie. A tam zdjęć się nie robi, tam się gra.

Muzeum Techniki samo w sobie jest OK, ma np. bardzo ciekawą wystawę o wkładzie kobiet w rozwój nauki i jeśli macie czas, warto tam zajrzeć. Wjazd: 120 SEK (60 PLN), w cenie wejście na wystawę Game On 2.0, którą można odwiedzać do końca września 2014. W kategorii muzeów techniki, czy nauki faworytem jednak nadal zostaje to berlińskie (zrobiło na nas fantastyczne wrażenie, a nie zdążyliśmy obejrzeć go w całości).

Po południu poszliśmy do Muzeum Fotografii – Fotografiska. Oprócz oglądania wystaw zdjęciowych warto zajrzeć tam do kawiarni na najwyższym piętrze, bo z wielkich okien rozciąga się piękna panorama Sztokholmu.

A przy kawie i ciastku można poprzeglądać albumy ze zdjęciami.

Dice

Sztokholm – siedziba firmy DICE

Oprócz tego w drodze powrotnej mijaliśmy siedzibę firmy Dice (tej od serii Battlefield). Ci to dopiero mają fantastyczny widok z okna w biurze na Sztokholm.

Na koniec zostawiliśmy sobie zwiedzanie… metra. Metro w Sztokholmie nazywane jest najdłuższą galerią sztuki na świecie. Ma 110 km długości i równo 100 stacji, z których prawie połowa to stacje podziemne. A te w sporej części są wykute w skale, a każda z nich została zaprojektowana przez innego artystę. Nie bez powodu metro w Sztokholmie uważane jest za jedno z najpiękniejszych na świecie. Warto kupić bilet i trochę nim pojeździć wysiadając na najciekawszych stacjach: T-Centralen, Solna Centrum, Kungsträdgarden, czy Rinkeby. I tu znowu odeślę do filmiku, na którym widać, jak to fajnie wygląda.

Jeśli dużo zwiedzacie, to warto zaopatrzyć się w Stockholm Card, dzięki której możecie wejść do ponad 80 muzeów bez dodatkowych opłat, a także macie transport publiczny za darmo. Kartę można kupić na 1, 2, 3 lub 5 dni. Po skrupulatnych wyliczeniach, wyszło nam, że w naszym przypadku na 2 dni nie jest to opłacalne, ale tylko dlatego, że w zasadzie wszędzie chodziliśmy na nogach – dużo ciekawych rzeczy jest w odległościach, które można pokonać pieszo.

Poniżej filmik z tego weekendu. Przepraszam za jakość dźwięku: muzyka jest dużo głośniejsza niż nasze dialogi i strasznie ciężko było to wyrównać, uważajcie podczas oglądania. Doposażyliśmy GoPro w nową ramkę i w przyszłych nagraniach już nie powinno być tego problemu. Enjoy!