Eastern State Penitentiary to więzienie w Filadelfii, które wyprzedzało swoją epokę. Było tak dobre, że zostało wzorem dla więzień budowanych później. Jako pierwsze wprowadziło proces resocjalizacji. A na dodatek podobno w nim straszy. Wchodzicie tam z nami, czy zostajecie przed bramą?

Ceglany budynek z 10-metrowymi ścianami przypominający bardziej gotycką fortecę niż zakład penitencjarny stoi dumnie w centrum Filadelfii. Dwa kamienne gargulce spoglądają złowrogo na wchodzących. Ten widok utrwala się w głowie, a na pewno trwale pamiętali go ci, którzy przechodzili przez tą bramę niecałe 100 lat temu – przecież mieli spędzić w środku znacznie więcej czasu niż jedno popołudnie.

Po kupieniu biletów od razu idziemy w stronę bloków z celami, po drodze studiujemy mapkę obiektu. Budynek zaprojektował John Haviland, oddanie do użytku nastąpiło 25 października 1829r. W tamtym czasie było to najnowocześniejsze i najdroższe więzienie w USA, a najprawdopodobniej również na świecie. Dość wspomnieć, że w momencie ukończenia było wyposażone w centralne ogrzewanie, spłukiwane toalety i bieżącą wodę. Wiecie jaki budynek w USA wtedy nie miał tych udogodnień? Biały Dom. Prezydent marzł, więźniowie nie. W dodatku do Eastern State znacznie łatwiej było trafić 😉

Plan Havilanda opierał się prostym pomyśle – całe więzienie wygląda z góry jak koło drewnianego wozu. W środku znajduje się pomieszczenie od którego koncentrycznie rozchodzą się korytarze, w sumie jest ich 7. To pozwalało na ciągłe monitorowanie wszystkich korytarzy z jednego miejsca. Każdy z korytarzy miał po obu stronach pojedyncze cele, każda o wymiarach około 2.5m x 3.5m x 3m. Każda z cel miała kran z wodą i toaletę. Każda miała również małe przeszklone okienko na suficie – nazywane było „okiem Boga” i miało uświadamiać osadzonym, że w każdym momencie są obserwowani i osądzani. Każda cela miała również wyjście na mały dziedziniec do niej przypisany. Więźniowie mogli tam przebywać (również w samotności) przez godzinę dziennie.

Po 142 latach w użyciu Eastern State Penitentiary przestało służyć swojemu pierwotnemu celowi i w późniejszych latach zostało przekształcone w obiekt do zwiedzania. Na szczęście nie zostało całkowicie wyremontowane i odnowione, tylko jest utrzymywane w stanie „kontrolowanej ruiny”. Odrapane ściany, wyłaniające się spod tynku cegły, złuszczona farba na drzwiach, pordzewiałe rury i okucia. Dołóżcie do tego półmrok rozjaśniany tylko przez niewielką ilość światła wpadającą przez brudne szyby świetlików – wszystko to tworzy niesamowity klimat niczym z horroru. Przejdźcie się pustymi korytarzami w takiej atmosferze a docenicie wolność i możliwość odetchnięcia pełną piersią na otwartej przestrzeni. Ta gra kolorów (a właściwie szarości) oraz fantastyczne detale i geometria budynku dają nieograniczone możliwości robienia zdjęć. Korzystałem jak głupi, biegając ze statywem to tu, to tam i zatrzymując się dosłownie co parę metrów.

Przechadzając się korytarzami trafiłem gdzieniegdzie na zagradzające drogę kraty oraz łańcuchy – część kompleksu jest zamknięta dla zwiedzających z powodu złego stanu budynku. Do części można wejść na krótko o określonych porach pod opieką przewodnika. W taki sposób obejrzeliśmy pozostałości po sali operacyjnej, gdzie upiorny klimat tworzyły połamane kafelki na ścianach i lampa zamocowana do sufitu. Ale zaraz zaraz, sala operacyjna? Tak – to miejsce było praktycznie samowystarczalne, działało jak miasto w mieście, miało oddział szpitalny, synagogę, a nawet fryzjera. Wszystko po to, żeby osadzonych tam gagatków jak najlepiej izolować i resocjalizować.

Skoro mówimy o resocjalizacji, to głównymi jej elementami była przymusowa samotność więźniów przez praktycznie cały czas odbywania kary. Miało to pozwolić na przemyślenie swoich niecnych uczynków. Rozmowy oraz kontakt między więźniami były zakazane, a jedyną dostępną lekturą była Biblia. Karą za nieprzestrzeganie tych zasad była izolatka, albo malowanie ścian na czarno oraz zasłonięcie świetlika w celi – więzień zostawał sam na nieokreślony czas w całkowitej ciemności. Jak możecie się domyślić, bardzo często skutkiem takich działań było popadnięcie w szaleństwo, załamania nerwowe i choroby psychiczne. Niezliczone są opowieści skazańców o postaciach pojawiających się w ciemnych korytarzach, czy tajemniczych głosach i szeptach. Czy były one skutkiem braku bodźców z zewnątrz? Być może, ale również strażnicy czy nawet zwiedzający doświadczali podobno zjawisk nadprzyrodzonych. Sam jestem dość sceptycznie do nich nastawiony (chociaż opowieści w stylu „Z archiwum X” uwielbiam!), jednak jeżeli gdzieś miałyby się takie rzeczy dziać, to Eastern State jest pod tym kątem idealne.

Opowiadając o jakimkolwiek więzieniu, nie można nigdy pominąć jego najsłynniejszych lokatorów. Nie inaczej będzie i w tym przypadku. Przenieśmy się na chwil kilka na przełom XIX i XX wieku. Wyobrażacie sobie mnie czytającego głosem Bogusława Wołoszańskiego? Tak? To jedziemy. Jest 17 stycznia 1899 roku. Brooklyn, Nowy Jork. Na świat przychodzi człowiek, którego świat zapamięta na długo. Syn włoskich imigrantów mający później stać się jednym z najsłynniejszych przestępców czasów prohibicji. Alphonse Gabriel „Al” Capone. Gangster, przemytnik handlujący alkoholem, zajmował się również wyłudzaniem haraczy. Patrząc na jego kartotekę, był również mimowolnym „turystą więziennym”, zwiedził kilka popularnych zakładów, np. USP Atlanta oraz Alcatraz. Pierwsze lody z amerykańskim systemem penitencjarnym przełamał jednak w 1929 roku, kiedy spędził około 9 miesięcy właśnie w Eastern State. W odróżnieniu jednak od reszty więźniów nie mógł za bardzo narzekać na warunki. Oprócz wspomnianej już bieżącej wody i centralnego ogrzewania jego cela wyposażona była w radio, regał pełen książek, luksusowe meble i obrazy na ścianach. Gdyby dorzucić do tego telewizor z konsolą i lodóweczkę pełną zimnego piwa, przestępczość wzrosłaby jak kurs dolara!

Dzisiaj więzienie jest szalenie popularną atrakcją turystyczną. Organizowane są tam atrakcje dla dzieci, inscenizacje zdobywania Bastylii. Wnętrza niektórych cel są miejscem ekspozycji instalacji artystycznych, w jednej z nich widzieliśmy np. złożony w całości samochód. Obiekt posłużył nawet jako plan filmowy – „12 małp„, anyone? Wszystko to jednak blednie wobec corocznych obchodów święta Halloween. Co roku na terenie Eastern State Penitentiary odbywa się interaktywne show zwane „Terror Behind the Walls„, które trwa około 2h na osobę. Całe więzienie zamienia się wtedy w scenę, pełną aktorów, rekwizytów i dźwięków umiejscowionych tam tylko w jednym celu – przerazić zwiedzających do szpiku kości. Ci odważniejsi decydują się nawet na coś więcej niż bierne obserwowanie i szczękanie zębami. Biorą udział w tym doświadczeniu w całości, przez co mogą być odłączeni od grupy przez aktorów, zamknięci w lochach i.. tego co dzieje się dalej organizatorzy niestety nie zdradzają. Trochę żałuję, że nie byliśmy tam w okolicy Halloween, chociaż znając życie Magda popukałaby się w czoło na sam pomysł wzięcia udziału w czymś takim. Może kiedyś ją przekonam.

Po paru godzinach zwiedzania kierujemy się do wyjścia. Zdreptaliśmy cały kompleks wzdłuż i wszerz, zajrzeliśmy prawdopodobnie w każdy dostępny zakamarek, parę razy pomyliliśmy korytarze 😉 Wyszliśmy zachwyceni. Filadelfia jest bardzo przyjemnym miastem, a Eastern State Penitentiary miejscem, które zdecydowanie zasługuje, żeby opisać je osobno. Jeżeli będziecie w okolicy, zajrzyjcie koniecznie!

Informacje praktyczne

Eastern State Penitentiary

Adres: 2027 Fairmount Avenue, Philadelphia, Pennsylvania

Godziny otwarcia: codziennie od 10 do 17, ostatnie wejście o 16.

Cena: 14$ dorośli, 10$ studenci

Parking: płatny tuż obok obiektu. Zostawiliśmy tam samochód (zapłaciliśmy chyba około 10$, po czym zwiedziliśmy więzenie i potem spacerem poszliśmy dalej. Wróciliśmy po paru ładnych godzinach, wygodne miejsce na zostawienie auta.)

Kartoteka kryminalna: niewymagana, niesprawdzana. Można wnieść tort z pilnikiem w środku.