Od samego początku wiedzieliśmy, że z Los Angeles do San Francisco będziemy jechać stanową „jedynką”. Możliwości dostania się samochodem z LA do SF są w zasadzie dwie. Pierwsza to trasa międzystanowa I-5. Szeroka autostrada, niecałe 6 godzin jazdy. Nuda. Druga to Pacific Coast Highway, czyli CA-1, która wije się wzdłuż brzegu oceanu przez ponad 700 km. można nią jechać dwa, trzy, albo i więcej dni po drodze zatrzymując się w nadmorskich miasteczkach, punktach widokowych i parkach stanowych. Nasz wybór był oczywisty. 

Nieoczywiste było jedynie to, że pokonamy ją Fordem Mustangiem cabrio. Po przemyśleniu doszliśmy do wniosku, że w sumie Przemek na urodziny nie dostał prezentu. Każdy powód na wypożyczenie kabrioletu w Kalifornii chociaż na trzy dni jest dobry, prawda?

Droga

[30.03.2017] UWAGA: W wyniku ulewnych deszczy i osunięć ziemi trasa jest w dużej części ZAMKNIĘTA. Obecnie dojazd do Big Sur od strony San Francisco nie jest możliwy, a od strony Los Angeles można dojechać jedynie do Point Piedras Blankas. Zniszczenia dróg, a także jednego z mostów są na tyle poważne, że naprawa potrwa co najmniej kilka miesięcy. Aktualny stan możecie sprawdzić tutaj

OK, nazywanie całej drogi CA-1, o której dzisiaj Wam opowiadam Pacific Coast Highway to przegięcie. Dlaczego? Bo jedynie jej krótki fragment (i to wcale nie najpiękniejszy) tak się nazywa. Pozostałe części to Ventura Freeway i Cabrillo Highway. Ale to nieważne. Mówicie Kalifornia Hajłej Łan i wszyscy wiedzą o co chodzi, zatem zostańmy przy tej nomenklaturze.

Z Los Angeles do San Francisco wzdłuż CA-1 jest prawie 800 km. Przejazd w jeden dzień? Wykonalne, ale to najgorsze co możecie zrobić. Podzielcie to na przynajmniej dwa dni. Inaczej po prostu nie wystarczy Wam czasu na eksplorację po drodze.

Plan

Przejazd rozłożyliśmy na dwa dni, po drodze zatrzymując się na nocleg mniej więcej w połowie – na campingu w okolicy Morro Bay. To był nasz pierwszy nocleg w namiocie od jakichś 10 lat i już to było przeżyciem samym w sobie. Camping wyglądał jak parking przystosowany do zaparkowania tam kilku kamperów i rozbicia namiotów na okolicznych kępach trawy. Campingowanie w USA to temat na osobnego posta i napiszemy o tym wkrótce. Na miejscu były toalety i umywalki z zimną wodą, w miarę czysto i schludnie. I co najważniejsze: 5 kroków i jesteście nad oceanem. W nocy szumią Wam fale, nad ranem krzyczą mewy. Idealnie.

Co warto zobaczyć podróżując po Pacific Coast Highway?

Wszystkie miejsca opisane poniżej zaznaczone są na mapce.

Santa Monica

To jeszcze prawie Los Angeles. Ta lepsza strona LA. W Santa Monica jest piękne molo pełne sklepików, restauracji i ulicznych grajków. Przy samym wejściu jest prawie stuletni budynek hipodromu, w którym znajduje się piękna karuzela w starym stylu, a dalej na molo jest park rozrywki z górującym nad całym molem kołem młyńskim. To i szeroka piaszczysta plaża sprawiają, że to fajne miejsce na spacer, szczególnie z dziećmi.

Na molo kończy się słynna amerykańska droga Route 66.

Santa Barbara

Wysokie palmy wzdłuż głównej drogi przy promenadzie, zielono, niska zabudowa, chodniki, molo i góry w oddali – tak wygląda Santa Barbara. Sielsko-anielsko. Chce się zostać dłużej. A przez miasto równolegle do promenady biegną tory kolejowe, którymi pociągi dojeżdżają do stacji kolejowej oddalonej o kilkaset metrów od molo.

Pismo Beach

W Pismo Beach znajduje się aleja motyli. Jeśli będziecie tam między listopadem a marcem, to dajcie znać, czy motyle obsiadły eukaliptusy, które znajdują się na tamtejszej plaży – podobno tak chronią się przed mroźnym wiatrami znad oceanu. Dojechaliśmy tam przed zachodem słońca i trochę zdziwił nas tłum ludzi na tamtejszym molo. Na zachód słońca było jeszcze za wcześnie, więc po co tam siedzą? W odpowiedzi na moje pytanie z oceanu niedaleko pomostu wytrysnęła fontanna wody i powietrza. Chyba mi się wydawało. Druga. Może to jakiś ptak nurkuje po ryby? Nie, trochę za wysoki ten rozbryzg. Trzecia. Nieeee, to niemożliwe. Czwarta. A jednak! To wieloryby!

Morro Bay

W Morro Bay zatrzymaliśmy się na campingu Morro Strand Campground przy plaży z widokiem na Morro Rock. Rano niestety przywitał nas June Gloom* w całej okazałości i skała była przykryta chmurami. Camping był w porządku: trzy kroki od plaży, czyste łazienki (prysznic za ćwierćdolarówki można wziąć na oddalonym o kilka km campingu Morro Bay Campsite).

Piedras Blankas Elephant Seal Rookery

Tu musicie zatrzymać się koniecznie – to fragment plaży, który upodobały sobie słonie morskie i jest tu ich lęgowisko! I to nie jest tak, że jest ich tam kilka. Jest ich przynajmniej kilkadziesiąt, jeśli nie kilkaset! Wylegują się na słońcu, drzemią, obsypują piaskiem, zaczepiają się nawzajem i… śpiewają. Serio, dźwięki jakie wydają, ten słoniowy śpiew jest nie do podrobienia. (Przemek: jeżeli miałbym je do czegoś porównać, to byłaby to koreańska serendada „śpiewana” przez megafon przez lekko wstawioną świnkę). Do końca nie wiadomo dlaczego, ale słonie wybrały sobie to miejsce i można je tu spotkać przez cały rok, ale najlepiej przyjechać tu między styczniem a marcem (czyli na Walentynki) – wtedy można spotkać też małe słoniki.

Julia Pfeiffer Burns State Park

Ale to co najlepsze dopiero przed Wami. Zaczynają się góry, których zbocza wpadają wprost do oceanu, a Wasza droga wije się po ich zboczach ponad falami. To oznacza najpiękniejsze widoki. Witajcie w Big Sur. Trasa jest oszałamiająca, będziecie chcieli zatrzymywać się na każdym punkcie widokowym, parkingu, czy nawet niewielkim piaszczystym fragmencie pobocza, żeby wyskoczyć z samochodu i podziwiać fale oceanu rozbijające się o skały gdzieś poniżej.

Zatrzymajcie się nad wodospadem McWay – po krótkim spacerze od parkingu znajdziecie się w punkcie widokowym nad małą zatoką z piaszczystą plażą. Z góry wprost do oceanu wpada wodospad. Ciekawostka: „wodospad” po angielsku to „waterfall”, natomiast ten, ze względu na to, że wpada bezpośrednio do oceanu, nazywa się „tidefall”. Na świecie jest tylko kilka wodospadów tego typu, w tym dwa na trasie autostrady nr 1 na zachodzie USA (właśnie McWay Falls oraz Alamare Falls).

Pfeiffer Beach to naprawdę piękna piaszczysta plaża znajdująca się przy skałach, w których znajdują się prześwity. Fale próbujące przebić się przez te tunele magnetyzują. Jeśli macie więcej czasu koniecznie przyjedźcie tu na zachód słońca. Zjazd można łatwo przeoczyć – to wąska kręta droga (Sycamore Canyon Road) odchodząca w lewo od głównej trasy. W razie problemów dopytajcie w pobliskim Big Sur Station.

Bixby Bridge

Bez wątpienia ikona Big Sur. To właśnie ten most znajdziecie na zdjęciach z Big Sur znalezionych w internecie. Bardzo okazale prezentuje się na żywo. Jadąc od strony LA parking znajduje się za mostem po lewej stronie. Polecamy przejść na drugą stronę drogi. Most widać tam z innej perspektywy – z oceanem w tle.

Co jeszcze zobaczyć na trasie?

Jeśli szukacie jeszcze czegoś innego na trasie, albo macie więcej czasu niż my polecamy wyszukiwanie następujących miejsc, do których my niestety nie dotarliśmy:

  • Hearst Castle – posiadłość z europejskimi antykami, otoczona basenami i ogrodami – podobno na Europejczyku nie zrobi większego wrażenia, więc odpuściliśmy
  • Malibu, Zuma Beach – to musieliśmy ominąć ze względu na wypadek na trasie (nie nasz 😉 ) i całkowite zamknięcie drogi przez koronera
  • Monterey  – podobno warto zajrzeć do akwarium
  • Santa Cruz – promenada przy głównej plaży
  • Carmel – tu można zaobserwować lwy morskie (które są trochę mniejsze od słoni morskich), brakuje jeszcze koników morskich – zakładam, że te można obejrzeć w akwarium w Monterey oraz wilków morskich – tych szukajcie w portowych knajpach.

Praktycznie

  • Na lunch w Big Sur polecamy restaurację w Lucia Lodge – nie było aż tak strasznie drogo, jakbym spodziewała się po Big Sur, a obiad z widokiem na ocean i fale rozbijające się o skały – bezcenny! Menu mają bardzo przyzwoite, ale nie oszukujmy się – w miejscu z takim widokiem Przemek zjadłby nawet owsiankę.
  • Polecamy jechać cały czas CA-1 (jak tylko się da) i w Santa Cruz odbić na nią w lewo, chociaż każdy GPS będzie Was prowadził na międzystanową wprost do San Francisco. Nawet jeśli brakuje Wam już czasu – bez zatrzymywania się widoki są nadal super i dużo lepsze niż na dowolnej autostradzie. My w stronę SF odbiliśmy dopiero w Half Moon Bay.
  • Z której strony jechać? Jadąc z Los Angeles do San Francisco jedziecie prawą – wewnętrzną jezdnią, co na upartego może oznaczać gorsze widoki z samochodu. Z kolei startując w San Francisco meta w Los Angeles jest bardziej przygnębiająca ze względu na unoszący się nad miastem smog. Każda opcja ma lepsze i gorsze strony, my jechaliśmy z południa na północ i nie narzekamy.
  • Kiedy jechać? Podróżowaliśmy w czerwcu, który w południowej Kalifornii jest najbardziej zachmurzonym miesiącem. Zjawisko, określane jako June Gloom oznacza, że od rana od strony oceanu niebo pokryte jest niskimi chmurami i mgłami, które stopniowo się podnoszą wraz z upływem dnia. Z chmur nie ma deszczu, ale niestety psuje to poranne widoki. Około południa niebo się przejaśnia.

EDIT: 03.10.2016

Zapraszamy na film z Pacific Coast Highway!